poniedziałek, 12 listopada 2012

Dzieci z Bullerbyn- Astrid Lindgren

    
      Miałam dziś w planach opisać zupełnie inna książkę, tą którą czytałam aż 3 tygodnie, i bynajmniej nie zajęło mi to aż tyle czasu dlatego, że była nudna, ale z powodu braku czasu. Jednak wczoraj mój wzrok padł na odłożona i leżącą gdzieś w kącie książkę, na tyle cienką, że postanowiłam poczytać trochę, czekając aż mój mąż pojedzie do pracy. Była to książka, którą jakiś czas temu pożyczyłam od koleżanki, a która kojarzyła mi się z dzieciństwem. Wyobraźcie sobie, że odwiedziłam koleżankę i w jakiejś niezobowiązującej rozmowie wspomniałam, iż pamiętam, że za dzieciaka bardzo mi się podobała książka „Dzieci z Bullerbyn”. Kompletnie nie pamiętałam o czym opowiadała, ani kto napisał tę powieść, pamiętałam jedynie tytuł i radość, jaką ta książka z dzieciństwa pozostawiła na zawsze w moim sercu. Na to moja koleżanka z uśmiechem odparła, że jej mąż ma tę książkę i mogę ją sobie pożyczyć. Oczywiście nie zastanawiałam się długo i zabrałam ją ze sobą do domu, jednak nie byłam pewna czy odważę się ją kiedykolwiek przeczytać. Już kiedyś o tym pisałam, ale pozwolę sobie przypomnieć o swoich obawach co do książek, które czytane kiedyś sprawiły mi ogromną przyjemność i zajęły jakiś zakamarek mojego serca. Boję się, że po latach nie sprawią mi już tyle radości, że nie będę ich już tak dobrze wspominać jak dawniej, boję się, że będę musiała zmienić zdanie o tych książkach, co z kolei wpłynie na wspomnienia z dzieciństwa, których nie chciałabym zmieniać.

     Jednak wczoraj odłożyłam swoje obawy na bok i przez godzinkę spokoju, gdy mój mąż naprawiał komputer poczytałam o dzieciach z Bullerbyn. Książka ta jest napisana dla dzieci i z myślą o nich. Mimo to, ja, kobieta 30-letnia przez tę godzinę bawiłam się doskonale. Nie przeszkadzało ani nie przerażało mnie to, że jest to lektura; zresztą ja nigdy nie miałam awersji do lektur, choć wielu dzieciaków żywiło urazę do lektur, mimo że nawet nie wiedzieli, o czym są, bo bali się takie skażone książki choćby dotknąć. Dla mnie książka to książka, jak trzeba przeczytać to trzeba, a w każdej, nawet najnudniejszej lub poważnej książce potrafiłam znaleźć coś interesującego. Sięgając po „Dzieci z Bullerbyn” w ogóle nie przerażało mnie słowo „lektura”, ponieważ pamiętałam, że była to jedna z najciekawszych lektur i jedna z tych, których tytuł (jako dziecko jeszcze tego nie wiedziałam) miałam zapamiętać na długie lata. Tak jak napisałam wcześniej moje obawy co do tej książki miały zupełnie inny charakter i tyczyły się odbioru tej książki po latach.


     Patrząc na to, że jest to lektura przeznaczona dla dzieci i sądząc po sposobie pisania autorki myślę, że można tę książkę zaliczyć do literatury moralizatorskiej, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Na pewno jak miałam naście lat to nie widziałam tej wychowawczej strony opowieści i tylko bawiłam sie przygodami Lisy, jej braci Bossego i Lassego, a także ich przyjaciół Ollego, Anny i Britty, przeżywałam je całym sercem razem z nimi i przenosiłam się duszą do małej wioski Bullerbyn. Zazdrościłam Lisie, że miała swój własny pokoik i mogła tam zapraszać koleżanki, podczas gdy ja dzieliłam maleńki pokoik z dwoma braćmi i nigdy nie mogłam zapraszać nikogo do siebie, bo zawsze był ktoś w domu i zajmował ów pokoik, cieszyłam się razem z nią, że ma tak wspaniałych i pomysłowych braci, z którymi mogła się bawić całymi dniami, radowałam się cudowną wsią, w której mieszkali sami wspaniali ludzie (mimo, że wieś była zamieszkana tylko przez kilka osób) i gdzie było tyle okazji do zabaw, nawet widziałam ją oczami wyobraźni i nigdy nie chciałam z niej wracać do mojego nudnego miasta, w którym żyłam samotnie pośród otaczających mnie tłumów. Wracając wspomnieniami do tamtych czasów wiem, że kilkanaście lat temu w inny sposób książka owa wydrążyła sobie miejsce do mojego dziecięcego serca. Ale i teraz po latach nie mogę oprzeć się wrażeniu ciepła, jakie płynie z kart „Dzieci z Bullerbyn”, które szybko owinęło moje serce otoczką miękką jak z waty, przyniosło ukojenie i poczucie bezpieczeństwa oraz sprawiło, że nie chciałam się rozstawać z książką ani na chwilę.

     Jest to opowieść o przyjaźni, o silnych więzach łączących rodziców z dziećmi i rodzeństwo ze sobą, które mimo drobnych sprzeczek bawi się razem i czerpie z tego przyjemność. Jest to idealny obrazek życia wiejskich dzieci, dobrych dla swoich rodziców, dla starszych ludzi (konkretnie dla dziadziusia, który był dziadkiem jednej z dziewczynek, ale że był to jedyny dziadek we wsi i był bardzo dobrym człowiekiem, to wszystkie dzieci w Bullerbyn "pożyczyły" go sobie, nazywały dziadziusiem i traktowały jak własnego dziadka), dla siebie nawzajem, dzieci, które były pomocne dla sąsiadów, z którymi oczywiście dobrze żyją, dla swojej nauczycielki, której pomagają w chorobie, dzieci roznoszących po wsi podarki na święta Bożego Narodzenia, które są przyjmowane serdecznie przez sąsiadów, które pomagają rodzicom bez słowa skargi w pracach domowych. Wszystko to brzmi jak idylla, ale zapewne o to właśnie autorce chodziło, o pokazanie młodym czytelnikom jak powinny się zachowywać dobre dzieci.


     Dzieci z Bullerbyn miały bardzo żywą i bujną wyobraźnię. Potrafiły bawić się ze sobą całymi dniami bez żadnych zabawek, ciągle wymyślając nowe gry. Często bywało tak, że dziewczynki zaczynały się bawić ze sobą, a chłopcy ze sobą, po czym i tak na końcu wszyscy bawili się razem. Wspaniałe było to, że rodzeństwo złożone z jednej dziewczynki i dwóch chłopców potrafiło się razem bawić i ciągle przebywać ze sobą. Zapewne było to spowodowane tym, że dzieci w Bullerbyn było tylko sześcioro i nie było za dużo opcji do zabawy.
    Kiedy czytam tę książkę to cofam się w czasie aż do swojego dzieciństwa, przypominają mi się wszystkie wesołe chwile i to jest w tej książce fantastyczne, ten impuls do myślenia o dzieciństwie. Przypomniało mi się jak kiedyś pojechaliśmy z moimi braćmi i mamą do ciotki i do kuzynostwa i spaliśmy razem, chyba dziesięcioro dzieci, na jednym łóżku, leżąc w poprzek, a że łóżko było krótkie to wystawały nam nogi, więc każde dziecko miało podłożone pod stopy krzesło, stołeczek lub pufę. A kiedy pogasły wszystkie światła to zamiast iść spać to przegadaliśmy pół nocy, opowiadając sobie straszne historie i śmiejąc się do rozpuku. A że nasz pokój i pokój rodziców oddzielał korytarz, to nikt nie przyszedł nas uciszyć. Wreszcie wszyscy posnęli, zrobiło się cicho, a ja leżałam w łóżku i patrzyłam w ciemność, w miejsce gdzie powinien znajdować się sufit i myślałam jak przyjemnie jest jeździć w gości. Czułam się dokładnie jak Lisa, jedna z głównych bohaterek książki, będąca narratorką całej historii. Ona też lubiła spać w obcych mieszkaniach, bo wszystko było nowe i takie ciekawe. Gdy czytam o Lisie, o jej wrażeniach z każdego dnia to często widzę siebie jako małą dziewczynkę. Mam wrażenie, że jesteśmy do siebie bardzo podobne, podobnie odbieramy świat i podobnie zachwycamy się najdrobniejszą jego cząstką. Mamy też podobne dzieciństwo. Ja też bawiłam się ze starszym bratem, przeżywałam z nim różne przygody i w ogóle wspaniale wspominam ten okres. Teraz nic z nas po tych dzieciakach nie pozostało. Mój brat się bardzo zmienił i raczej nie pałamy do siebie sympatią. Obecnie jesteśmy jak dwie obce dla siebie osoby i tylko w bardzo rzadkich chwilach widzę przebłysk dawnego chłopca, z którym tak lubiłam się włóczyć. Jednak kiedyś było między nami zupełnie inaczej i bardzo lubię wracać wspomnieniami do tego cudownego okresu, pełnego wrażeń i przygód, często właśnie za sprawą mojego brata.
     Dlatego tak spodobała mi się teraz ta książka- przywróciła mi wspomnienia, które są dla mnie cenne, bo przypominają mi ten wspaniały czas, który już nie wróci, kiedy życie polegało na ciągłej zabawie, kiedy wyobraźnia była impulsem do przeżywania ciekawych przygód, kiedy głowa huczała od pomysłów, a przede wszystkim  kiedy ja i mój brat byliśmy prawdziwym rodzeństwem. Kiedy przebiegam wzrokiem po kartach książki przypomina mi się jak w domu rodzinnym mojej mamy wymykaliśmy się z moim bratem przez płot do lasu, zaopatrzeni w podkradzione zapałki i ziemniaki, jak robiliśmy w tym lesie ognisko i piekliśmy ziemniaki, zupełnie nieświadomi niebezpieczeństwa jakie groziło wyschniętej ziemi. Pamiętam jak poszliśmy na wioskę, zobaczyliśmy w zagonie królika i go złapaliśmy, po czym wsadziliśmy go do worka od ziemniaków (do dzisiaj nie pamiętam skąd wzięliśmy ten wór, ale z moim pomysłowym bratem wszystko było możliwe) i przynieśliśmy go ciotce, która od tej pory zaczęła hodować króliki. Ile było śmiechu i pytań, gdy niespodziewanie wróciliśmy z wyprawy z królikiem! Musieliśmy trochę nagiąć naszą historię, żeby nie wydało się, że królik chodził po zagonie sąsiada i prawdopodobnie należał do niego i tylko mu uciekł. Ale ja i mój brat mieliśmy zdolność do opowiadania bajek, więc wszyscy uwierzyli nam co do słóweczka. Pamiętam też jak poszłam z bratem na ryby nad rzekę, nie mówiąc oczywiście nic dorosłym, jak przypadkiem złamałam mu jego cenną bambusową wędkę, czego do dzisiaj mi nie wybaczył i jak po kilku godzinach znalazł nas wujek i dostaliśmy wtedy lanie od niego, bo nikt nie wiedział gdzie jesteśmy i wszyscy się o nas bardzo niepokoili, a my wcale nie zdawaliśmy sobie sprawy, że zniknęliśmy na wiele godzin. Pamiętam doskonale nasze kolejne wspólne lanie w pewną zimę, gdy śnieg był tak zmarznięty, że idealnie nadawał się na robienie iglo. Budowaliśmy więc z moim bratem (który oczywiście wymyślił całą zabawę) i innymi dzieciakami iglo przez kilka godzin, aż całe rękawiczki zrobiły się wilgotne i przemarzły nam ręce. A gdy wróciliśmy do domu i mama zobaczyła w jakim opłakanym stanie są nasze rękawiczki i upaprane od czarnej ziemi spodnie, to dała nam lekcję, którą zapamiętałam na długo. Mój brat wiele sobie z tej lekcji nie zrobił, ponieważ był on tak żywym i pomysłowym dzieckiem, że wiele razy zasłużył sobie na lanie przez naszą niedoceniającą jego pomysłów mamę. Ja natomiast bardzo lubiłam się z nim włóczyć, bo zawsze robiliśmy ciekawe rzeczy, które pamiętam po dziś dzień, a gdy miałam się bawić sama czy z koleżankami, to nigdy nie było tak ciekawie. W mojej pamięci wiele jest takich śmiesznych, zabawnych, czasem przerażających momentów. Choćby wtedy jak byliśmy na wsi u kuzynostwa i poszliśmy na długi spacer, zaczynało zmierzchać a mój brat wymyślił, że będziemy sobie opowiadać straszne historie. Kiedy przyszła jego kolej i zaczął nam opowiadać zmyśloną przez siebie historyjkę to ja niemal umarłam ze strachu, bo mimo iż wiedziałam, że wszystko to co on opowiada jest zmyślone, to i tak wyobraźnia sprawiła, że w zakamarkach nocy widziałam pełno ruszających się strachów. Wiele jeszcze było historii z mojego dzieciństwa i mogłabym je opowiadać całymi godzinami, ale nie o to tu chodzi. Dlatego je opisałam, ponieważ chciałam przypomnieć wszystkim jak ciekawe jest dzieciństwo, ile się dzieje, jak wszystko wydaje się być tak strasznie interesujące, a może nawet wydobyć z Waszej pamięci kilka miłych wspomnień z dawnych lat. A wszystko to po to, byście zrozumieli jak wspaniała jest książka „Dzieci z Bullerbyn” i jak fajną rolę może spełniać dla Was jak i dla Waszych dzieci. Wam może przynieść wiele wspomnień, Waszym dzieciom zaś wiele przykładów do naśladowania, jak i wiele radości podczas czytania. Dlatego nie wiem komu bardziej polecić tę książeczkę, dzieciom czy dorosłym. Myślę, że żadne z Was się na niej nie zawiedzie, ale kto wie, może nawet Wam, dorosłym spodoba się ona bardziej, bo przypomni Wam jak to było podczas najlepszego okresu Waszego życia…

2 komentarze:

Kinga pisze...

Hej.
Ja też uwielbiam "Dzieci z Bullerbyn."
Pamiętam,że jak byłam mała to wpisywałam tę książkę jaką jedną z moich ulubionych. ;)
Fajnie powrócić do czasów dzieciństwa, za pomocą książek.

Zapraszam na naszego bloga. Wspominałam Ci o nim. ;)
www.zakochanewzyciu.blogspot.com ;)
Pozdrawiam.

Gone_With_The_Books pisze...

Uuuuuu, nareszcie powstał mityczny blog ;) Bardzo chętnie zajrzę! Nazwa bloga już mnie zachęca do wejścia, bo ja też jestem zakochana w życiu :)

Co do książki to ja doceniam wszystko, co przypomina mi najcudowniejszy okres w życiu, pełen barw i radości. Strasznie żałuję, że nie mogę cofnąć czasu :)