Zazwyczaj, gdy zasiadam do
recenzji, mam już w głowie ogólny obraz tego, co w niej zawrę. Potem, w miarę
kolejnych zdań, myśli nachodzą mnie coraz szybciej, a klawiatura aż staje się
czerwona pod ich naporem. Tym razem jednak nie wiem, jak mam zacząć. Zupełnie,
jakby ogarnęła mnie niemoc literacka, która ogarnia czasem autorów. Jednak ja
nie należę do tych ostatnich, skąd więc utrata weny? Czyżby książka Marian
Keyes tak na mnie wpłynęła?
Jeśli faktycznie tak jest,
to trzeba przyznać autorce talent. Żeby mieć taki wpływ na swoich czytelników,
żeby aż zsyłać na nich niemoc twórczą Lily Wright, jednej z trzech bohaterek
powieści? Książka nie była przecież nudna, skąd więc ta pustka w mojej głowie?
Wiecie, gdy stałam w
sekcji powieści współczesnych dla kobiet i ściągałam książkę z półki, pani w
sekretariacie powiedziała mi, że też czasem lubi poczytać takie odmóżdżacze.
Dziwnie się wówczas poczułam, bo ja takiego typu książki czytam od wielu lat i
nigdy nie czułam się z tego powodu gorsza. Nigdy nie miałam kompleksów ze
względu na rodzaj książek, po które sięgam, jednak wówczas poczułam się trochę
jak taki niewymagający konsument, taki… wiecie, bez mózgu i specjalnych
potrzeb, jeden z licznych baranów w stadzie. Jednak wówczas, stojąc w tamtym
pokoju przed półkami pełnymi tytułów zaczęłam się zastanawiać- czy faktycznie
takie książki jak książka Marian Keyes nie dają człowiekowi nic więcej nad
kilka godzin relaksu? I że każdy szanujący się czytelnik powinien być bardziej
ambitny i sięgać po coś więcej? Czy w ogóle powinnam się przyznawać że czytam
literaturę masową? Ja, blogerka, która pisze recenzje? Osoba, która pomaga
ludziom w podejmowaniu wyborów czytelniczych?
Coś w tym spojrzeniu, że jest
to tani sposób na relaks chyba jest, pomimo tego, że wcale nie czuję wstydu, że
obecnie czytam tylko takie książki. Człowiek potrzebuje w życiu relaksu, tyle
jest stresu dookoła niego. Poza tym ja lubię dobrą zabawę, a masowa literatura kobieca
daje mi wszystko to, czego potrzebuję. Poza tym ciężko obecnie trafić na
naprawdę dobrą książkę, która odstaje od innych. A już na pewno nie w
literaturze współczesnej przeznaczonej dla dzisiejszych kobiet, lubiących
szybkie rozwiązania. A taka współczesna książka to właśnie sposób na łatwy i
szybki relaks, czyli to, co dzisiejsza Pani domu potrzebuje, żeby trochę
odpocząć od codziennych stresów.
Poza tym jak już
wspomniałam, odnoszę wrażenie, że nie ma już dobrych książek. Wszystko, co było
warte przeczytania zostało przeze mnie przeczytane wiele lat temu, gdy jako
dziecko zachodziłam do biblioteki niemalże co dwa dni. Gdyby wówczas prowadzono
w bibliotekach listy najlepszych czytelników, znalazłabym się pewnie na
pierwszym miejscu. A chodziłam tam tak często, bo tyle było do odkrycia w
świecie literatury, wszystko było takie ciekawe dla dopiero kształtującego się
umysłu. Czekało na mnie wiele dobrych książek noszących ślady historii. Dziś
mam wrażenie, że przeczytałam już wszystko to, co warto było przeczytać,
pozostało mi więc zadowalać się literaturą rozrywkową, bo chyba to jest
najlepsze określenie na to, co się obecnie wydaje.
Lecz trzeba pamiętać, że
rozrywka to nic złego. Nie możemy być cały czas poważni i ambitni. Codzienne
branie się za bary z życiem musi być co jakiś czas przerywane przyjemnościami,
abyśmy nie zwariowali w tym pędzie za sukcesem, który wymusza na nas
kapitalizm. Rolę takiego życiowego przerywnika może ogrywać czekolada, spacer,
a nawet książka, która nie wymaga od nas myślenia. Nie jest to złe, naprawdę.
Nie trzeba tego wstydliwie ukrywać przed innymi. Czytanie książek, które chcą
tylko dawać, a niczego od nas nie oczekują, nie są wcale takie złe. Nigdy więc
nie pozwólcie, aby ktoś sprawił, żebyście poczuli się źle przy półce z książkami.
Książka Marian Keyes pod
tytułem „Trzecia strona medalu” nie chciała ode mnie nic jak tylko uwagi. W
nagrodę otrzymałam kilka godzin czystej zabawy. Nie wymagam więcej od dzisiejszej
książki. Jeśli książka sprawi, że wolę czytać, niż przebywać z ludźmi lub iść
na spacer, to dla mnie jest to książka udana. Dajcie spokój, te czasy, gdy
pisarze czuli misję, powołanie, aby przekazać coś ważnego, dawno minęły. Teraz
jest to kolejny biznes. I powtarzam po raz enty, nie ma w tym nic złego.
Przyjemność czerpana z książki jest czysta jak górski potok i niewinna jak
noworodek. Nie powinniśmy się jej wstydzić, nawet jeśli decydujemy się czerpać
radość tylko z komercyjnych książek.
Marian Keyes zwróciła moją
uwagę. Jej książka o trzech różnych kobietach, związanych ze sobą grą losu,
dała mi wiele radości. Gdy spotkam kolejną jej książkę na półce, nie zawaham
się jej pożyczyć. Przez komercję w literaturze przestałam już szukać na półkach
konkretnych autorów i pożerać wszystko, co napisali. Obecnie kieruję się instynktem
i okładką oraz opisem. Sięgam po przypadkowe książki i tak też jest dobrze.
Jeśli od czasu do czasu trafię na coś wyjątkowego, to bardzo się z tego cieszę,
ale nie poszukuję już tej wyjątkowości tak jak kiedyś. Nie mam już na to czasu.
Za to doceniam książki, które sprawiają, że mój dzień staje się ciekawszy,
piękniejszy, weselszy. Marian Keyes sprawiła właśnie taki cud.
Moje życie obecnie jest
trochę monotonne. Praca, drzemka, angielski, basen, dom. Tęsknię za czasami,
gdy jedynym obowiązkiem było nauczyć się czegoś i dostać piątkę. Tyle wówczas
było wolnego czasu i tyle pomysłów na jego spędzenie. Teraz muszę wybierać
między tym, co chcę a tym co muszę. Nie lubię monotonii w życiu, ale tak
właśnie wygląda dorosłość, Trzeba się z tym pogodzić. Ale dzięki „Trzeciej
stronie medalu” na chwilę zapomniałam o tym, że jestem dorosła. Pozwoliłam
sobie na chwilę szaleństwa, leżąc pół niedzieli w łóżku i czytając, nie
zważając na męża, na obiad, który trzeba było zrobić, na inne nudne obowiązki.
Poczułam się wolna, nieskrępowana monotonią. I to wszystko dzięki książce
Marian Keyes. Jeśli to jest właśnie odmóżdżanie, to miłe zapomnienie, to ja nie
mam nic przeciwko, naprawdę. Chętnie będę sięgać po takie książki, jeśli choć
na chwilę będę dzięki nim wolna jak ptak.
Już o tym kiedyś
wspominałam, ale podkreślę to tutaj po raz kolejny. Szanuję autorów, którzy
potrafią przedstawić mi kilku bohaterów głównych i tak połączyć ich wspólną
historię, że ich obecność nie będzie denerwująca czy nudna. Keyes zrobiła to
naprawdę umiejętnie. Każda z trzech bohaterek, które wprowadziła do książki,
była inna, a mimo to ich zazębiająca się historia była nie tylko spójna, ale i
interesująca. Wprawdzie początkowo, po przeczytaniu pierwszych trzech części, o
Gemmie Hogan, Jojo Harvey i Lily Wright, myślałam, że dwie ostatnie
niepotrzebnie znalazły się w książce, gdyż nie było w nich iskry, którą miała
Gemma i który powinien mieć bohater powieści. Jednak po kolejnych rozdziałach
dostrzegłam, że coraz bardziej daję się wciągnąć także w ich historie.
Myślę, że początkowo
zraziłam się do Jojo, ponieważ opis jej pracy w wydawnictwie był przeciągnięty
i w zasadzie niepotrzebnie tak bardzo autorka się nad nią skupiała, gdy
prawdziwa historia toczyła się obok, w biurze Marka Averego, szefa Jojo, z
którym kobieta nawiązała romans. Gdy autorka skupiła się wyłącznie na tym
romansie i walce Jojo o partnerstwo w wydawnictwie, wszystko zaczęło nabierać
tempa. Być może autorka chciała udowodnić, jak dobra Jojo była w swojej pracy,
ale wydaje mi się, że wystarczyło to tylko powiedzieć, nie siląc się na dowody,
które zagroziły spójności książki. Natomiast Lily i jej wyrzuty sumienia
względem byłej przyjaciółki Gemmy pokazały mi osobę słabą i nudną. Czasem się
zastanawiałam dlaczego Anton wybrał nie wierzącą w siebie Lily zamiast
przebojowej Gemmy i to utrudniało mi odbiór tej części książki. Jednak po
jakimś czasie wszystkie historie nabrały tempa, zwłaszcza w przypadku romansu Marka
i Jojo i ładnie się zazębiły, powodując niecierpliwość i ciekawość, jak się
wszystko skończy. I nawet zapomniałam o myśleniu o tym, jaką ciamajdą była
Lily.
Mimo wszystko Gemma była
królową tej powieści. Zabawna i ironiczna. Do tego jej rodzice, zmagający się z
kryzysem małżeńskim, dodawały smaczku tej części opowieści. Pomimo tragedii,
jaką jest romans w rodzinie, autorka opisała wszystko w sposób bardziej
zgryźliwy niż dramatyczny i to sprawiło, że opowieść Gemmy była najciekawsza.
Nawet wtedy, gdy okazało się, że każda historia ma swoje dwie strony…
Co tu dużo mówić, ostatnie
sto stron pochłonęłam nie ruszając się z lóżka i to chyba świadczy w sposób
wystarczający, jak dobrze bawiłam się z Gemmą, Jojo i Lily. Powiem więcej. Ta
książka otworzyła mi oczy na inny tytuł, który opisywałam wcześniej, mianowicie
„Niegrzeczny chłopiec” autorstwa Olivii Goldsmith. W porównaniu z książką
Marian Keyes tamta była nudnawa i bez polotu, ze słabym pomysłem i zbyt
przewidywalna. Potraktujcie to jako post scriptum do tamtej recenzji ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz