Troje
przyjaciół, Ruby, Lou i Martin mają pecha w życiu miłosnym. Ruby jak magnes przyciąga
rozwodników, którzy chcą ją wykorzystać do odbudowy własnego ego. Lou prędzej
czy później kończy wszystkie swoje związki, gdyż każdy z facetów wydaje się być
niewłaściwym. A może winna jest jej obawa przed zobowiązaniami? Może jednak
jest to coś, czego nie potrafi przyznać nawet sama przed sobą? Martin zaś
ciągle trafia na głupiutkie dziewczęta, które szybko mu się nudzą. Tylko
dlaczego wciąż wybiera taki sam typ kobiety, skoro dobrze wie, że to nie dla
niego?
Pewnego
dnia Lou wpada na pomysł, który ma zakończyć ich pecha w temacie związków.
Skoro sami nie potrafią zadbać o swoje szczęście i wybierają niewłaściwych
partnerów, czas, aby ktoś zrobił to za nich. Postanawiają napisać dla siebie
nawzajem ogłoszenia w serwisach randkowych i wybrać najlepszego kandydata na
randkę w ciemno. Pomysł z pozoru genialny, prowadzi do wielu nieporozumień i
wpadek, z których trzeba będzie prędzej czy później się wykaraskać, zanim będzie
za późno i przyjaciele skończą jeszcze gorzej, niż zawsze. I zanim ich przyjaźń
legnie w gruzach.
Różowa okładka i tym razem mnie nie
zawiodła. Okoliczności wymagały podjęcia szybkiej decyzji co do wyboru książki,
a nie ma chyba łatwiejszego sposobu wyboru jak zasugerować się ładnym
opakowaniem.. Nie zawsze przynosi to dobre efekty i kiedy tak czynię, wiem, że
istnieje niebezpieczeństwo, iż decyzja będzie nietrafiona.
Na początku rzeczywiście myślałam, że
opieranie decyzji na wyglądzie opakowania tym razem się nie opłaciło, kiedy w
domu przeczytałam, o czym jest wybrana przeze mnie książka. Troje przyjaciół
pisze dla siebie nawzajem ogłoszenia do działu randkowego w gazecie, aby
odwrócić zły los i pomóc sobie znaleźć partnera na całe życie? Hmm, pomysł
ciekawy ale i łatwy do schrzanienia. Nie lubię książek, w którym jest więcej
niż dwóch głównych bohaterów, ponieważ im więcej postaci, tym większe
możliwości, aby przedstawić je płasko, bez życia, nudno. Poza tym wyrosłam już
z „Dziennika Bridget Jones” i potrzebowałam czegoś odmiennego. Przeklęłam zatem
mój pośpiech i rozczarowana zaczęłam czytać.
Nie jest to pozytywna sytuacja, kiedy
towarzyszą nam takie uczucia na samym początku drogi w relacji książka -
czytelnik. Dużo ciężej jest wówczas autorowi przekonać czytelnika do swojej
powieści i bohaterów. Ale oczywiście ja wyznaję zasadę, że każdemu trzeba dać
szansę. Zwłaszcza, gdy tyczy się to autorów. W mojej czytelniczej historii
znalazło się niewiele tytułów, których nie byłam w stanie skończyć. „Szukam
męża, szukam żony” Chris Manby na pewno nie znajdzie się na tej liście.
Mimo iż pewne rzeczy były łatwe do
przewidzenia, Chris Manby rozbawiła mnie swoją książką. Kiedy czytam literaturę
współczesną, muszę pamiętać, że w dzisiejszych czasach książki tysiąclecia
rzadko się zdarzają. Zbiegi okoliczności są obecnie zbyt oczywiste i mało
prawdopodobne, a zaplątanie fabuły trochę zbyt sztuczne i jakby na siłę, nie
usprawiedliwione tym, jak współczesny świat funkcjonuje. Kiedy czytałam „Przeminęło
z wiatrem”, nigdy mi nie przyszło na myśl, że przesadzone i niemożliwe jest,
aby Rhett Butler zjawiał się w życiu Scarlet O’Hara w najmniej oczekiwanych
momentach, tak przez nią samą, jak i czytelnika. Nie zastanawiałam się nad
zbiegami okoliczności, w których dżentelmen i drań w jednym zawsze zjawiał się
nie w porę i zawsze był w stanie uratować swą damę serca z opresji, nawet jeśli
jej wydawało się, że ze wszystkim poradzi sobie sama. To, że Rhett ciągle
natykał się na Scarlett było usprawiedliwione odległościami w Ameryce i
sposobem życia tamtejszych mieszkańców. Jednak szczęście Ruby, Martina i Lou do
spotykania samych nieodpowiednich partnerów było dla mnie nieprawdopodobne.
Oczywiście wiem, że zdarzają się ludzi, którzy nie potrafią uczyć się na
własnych błędach, ale żeby cała trójka była tak ułomna? Cóż, aby czytać z
przyjemnością dzisiejszą literaturę, należy nieco obniżyć oczekiwania.
Powyższy wywód wcale jednak nie
oznacza, że książka jest zła. Chcę po prostu uprzedzić czytelników mojego
bloga, że gdy piszę o współczesnej książce i określam ją mianem dobra czy
niezła, chcę zauważyć, że nie będzie to nic zapierającego dech w piersiach i że
może się zdarzyć, iż osoba o odmiennych niż ja gustach stuknie się w głowę i
pomyśli: „Co ona w tej książce widziała?” A ja mam wtedy na myśli to, że dobrze
się bawiłam z konkretnym autorem, że konkretna książka mnie wciągnęła i że
przedłożyłam ją nad oglądanie filmu, spędzanie czasu z mężem czy znajomymi lub
nad ważnymi obowiązkami.
Tak było w przypadku „Szukam męża,
szukam żony”. Na początku akcja rozwijała się trochę przydługawo i zbyt mało
dynamicznie jak na mój gust, lecz po dość szybkim czasie (Dzięki Bogu) nuda
została zastąpiona akcją. Nicość ustąpiła przed zabawnymi dialogami i
sytuacjami, które przyciągnęły moja uwagę i zadecydowały o tym, że książka
zasłużyła sobie na drugą szansę. Jest to tytuł, który można czytać z przerwami,
ale nie za długimi. Zresztą gdy już dobrniemy do 2/3 książki, raczej nie będziemy
już mieli ochoty na inne rozrywki. Poczucie humoru autorki jest zgodne z moim,
więc szybko udało mi się zbudować z nią pozytywną relację, co wpłynęło bardzo
na odbiór powieści. Doszło nawet do tego, że zapragnęłam przeczytać inną jej
książkę, o której słyszałam: „Sekretne życie Lizzie Jordan.” Naprawdę duże to osiągnięcie,
gdyż obecnie nie jestem już taka jak w dzieciństwie, kiedy nie ustałam, póki
nie przeczytałam wszystkich dostępnych książek danego autora. Dzisiaj czytam
to, co wpadnie mi w ręce, czasem z polecenia, czasem z przypadku, innym razem
ze względu na naukę angielskiego. I musze powiedzieć, że mało dziś spotykam
hipnotyzujących książek (choćby kontrowersyjne „Pięćdziesiąt twarzy Greya”).
Kiedy chcę poczuć to niesamowite przyciąganie, które można czuć tylko w
relacjach z książka, sięgam wówczas po klasyki i książki zapamiętane z
dzieciństwa.
„Szukam męża, szukam żony” jest książką
naprawdę na wszystkie okazje. Można ją zabrać do pracy czy tramwaju, bo nie ma
tam zbyt wiele dramatu ani sytuacji, gdzie wybuchamy niepohamowanym śmiechem. A
przecież nikt nie zwróci na nas uwagi, gdy po policzku potoczy nam się jedna
cicha łza czy uśmiechniemy się pod nosem do siebie. Można tę książkę
sprezentować koleżance, przyjaciółce czy nawet mamie, jeśli ma lekkie podejście
do życia i lubi książki o relacjach międzyludzkich. Nawet jeśli ktoś nie
przepada za książkami o miłości, to znajdzie u Chris Manby całkiem niezłą dawkę
humoru i lekkiej skłonności do prześmiewania stosunków damsko-męskich. A
przecież każdy z nas lubi się pośmiać, nawet jeśli nie interesuje go za bardzo
tematyka, z której robimy sobie drwiny.
Mimo tej lekkiej nuty szyderstwa,
autorka ma lekki styl, który lubię. Wypowiada się ciepło o swoich bohaterach,
pozwalając im popełniać kolejne błędy, nakładając im bielmo na oczy i tylko
czekając na moment, kiedy pozwoli im zaznać szczęścia, na jakie zasługują. Nie
boję się pisać o zakończeniu w przypadku tej pozycji, ponieważ książki tego
typu zawsze kończą się happy endem. Ważne jest natomiast to, jak do tego doszło
i co było pomiędzy. Jeśli życie bohaterów na pomiędzy początkiem drogi a jej
końcem w międzyczasie się pokomplikuje, wówczas będzie to lepsza nagroda niż
czekanie na jakieś fascynujące i zaskakujące zakończenie. Chociaż nawet w
przypadku współczesnej literatury nigdy nie można być pewnym, jak nas jeszcze
może zaskoczyć życie.
Jeśli więc nie macie jeszcze pomysłu na
świąteczny prezent dla swojej przyjaciółki, a wiecie, że nie ma odruchu
wymiotnego na widok książek, zaopatrzcie się w egzemplarz powieści Chris Manby.
Wasza przyjaciółka na pewno nie zorientuje się, że zdążyłyście tę książkę
przeczytać same, zanim owinęłyście ją papierem i wstążką. Wystarczy, że będziecie
bardzo ostrożne podczas czytania i oprzecie się pokusie czytania jej w wannie.
Chociaż dla mnie to jest najlepsza otoczka dla tej książki. Wanna wypełniona
gorącą wodą i świeczka o świątecznym zapachu cynamonu z imbirem oraz „Szukam
męża, szukam żony”… Połączenie doskonałe. I oczywiście uszczknięcie z napiętego
harmonogramu kilku godzin tylko dla siebie. Jeśli połączycie wszystko razem-
sukces macie gwarantowany. To będą najlepsze godziny przedświątecznego
tygodnia: )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz