niedziela, 29 listopada 2015

Other People's Lives - Sheila Norton


Beth Marston i jej partner David są doskonałą parą, świetnie się rozumiejącą i dzielącą te same marzenia o sławie. Oboje chcą być pisarzami i wierzą w doskonałą przyszłość, którą przygotował im świat. Niestety życie nigdy nie jest takie, jakie sobie zaplanujemy. Beth zachodzi w ciążę, spełniając swoje drugie marzenie, tak dla niej ważne. Dla niej i dla Davida. Tak przynajmniej myślała, dopóki jej córeczka Ella nie przyszła na świat. Wówczas jej wymarzony mężczyzna wybiera najłatwiejszą drogę- porzucenie swojej rodziny dla wyższych celów i lepszej kobiety. Beth zostaje sama, bez pieniędzy, bez pracy i z dwu i pół letnią małą osóbką, o którą musi zadbać. Pozostaje jej porzucić marzenia, zrezygnować z własnych ambicji i walczyć przeciwko życiu, które tak bardzo ją zawiodło.
Beth poświęca wszystko dla wychowania Elli i decyduje się na pracę tymczasową, polegającą na sprzątaniu domów. Cały czas tłumaczy sobie, że nie ma w tym nic poniżającego, ale mimo wszystko nie potrafi zdobyć się na szczerość przed poznanym w barze Martinem i udaje przed nim kogoś innego. Może to wpływ rodzeństwa, które każde rodzinne spotkanie wykorzystuje na zamęczanie jej pytaniami o pracę? Dziewczyna zmuszona jest odłożyć własne ambicje na później, na moment, gdy Ella pójdzie do szkoły. Walcząc o przetrwanie i utrzymanie się nad powierzchnią wody wciąż odkłada decyzję o szukaniu „prawdziwej” pracy, jak to określa jej matka, bo zawsze można to zrobić później, bo nie będzie pieniędzy na opiekunkę dla Elli, bo nie będzie z kim zostawić dziecka podczas przerwy wakacyjnej, bo wychowanie dziecka jest najważniejsze, a mała już przechodzi przez traumę życia bez ojca. Wytłumaczeń zawsze znajdzie się pełno, a pieniędzy nigdy nie ma tyle, ile jest potrzebne. Przeciwko sobie Beth ma cały świat, a jedyną jej pociechą jest przyjaciółka ze studiów Fay, która dla odmiany ma wszystko- męża, pieniądze i dzieci wychowujące się pod troskliwą opieką Simona, mężczyzny, na którym można polegać w każdej sytuacji. Tylko dlaczego Fay ostatnio zachowuje się tak dziwnie i mówi tak, jakby nie była szczęśliwa? Jak można być nieszczęśliwym, gdy ma się wszystko, czego kobieta może pragnąć od życia? A to, że Simon nie jest wulkanem energii, jeszcze nie znaczy, że trzeba zacząć chodzić po barach i rozmawiać z przypadkowo poznanymi mężczyznami. Ale czy na pewno przypadkowo?
Jakby tego było mało, Beth musi radzić sobie z seksualnym nagabywaniem jednego ze swoich klientów, a także poczuciem winy, które ogarnia ją za każdym razem, gdy bierze pieniądze za sprzątanie mieszkania tajemniczego Alexa Chapmana, podczas gdy apartament wygląda na niezamieszkany. Tak samo, jak nieużywany wydaje się komputer w mieszkaniu mężczyzny. Stoi niewłączany, marnując się u kogoś, kto go nie potrzebuje, podczas gdy Beth nie ma nawet możliwości spełnić swoich marzeń o pisarstwie, nie posiadając maszyny do pisania, ani komputera. A nawet gdyby miała i tak nie jest w stanie znaleźć czasu, ani tym bardziej siły, gdy po całym dniu walki z życiem w końcu zostaje sama w swoim malutkim mieszkaniu po tym jak kładzie córkę spać. Tymczasem w mieszkaniu Alexa Chapmana nie tylko komputer się marnuje, ale także jej czas. Co można robić przez cztery godziny, za które ci płacą za nic, bo tak naprawdę w mieszkaniu, które masz sprzątać nie ma nic do sprzątania? Może wreszcie czas zająć się pogonią za własnymi marzeniami? Zająć się wreszcie swoim własnym życiem? Poczucie winy zawsze można odłożyć na bok, a gdy Beth stanie się już sławna, zdobędzie się na gest i zapłaci Alexowi za użyty prąd. Jeśli tylko kiedykolwiek go spotka.

Wreszcie natknęłam się na współczesną książkę, która spełniła moje oczekiwania i zgadzała się z recenzjami, które zebrała od liczących się gazet. Nie wiem, czy spotkaliście się z czymś takim przy okazji książek wydanych po polsku, ale w przypadku wydawnictw angielskich zawsze spotykam się z tym samym. Na jaskrawej lub kolorowej okładce i na jej odwrocie umieszcza się wycinki recenzji, oczywiście tych pozytywnych, które mają zachęcić czytelnika do kupna egzemplarza. Przyznam, że ten chwyt marketingowy zawsze na mnie działa. Czytam nie tylko streszczenie książki, ale i te mini recenzje i na ich podstawie podejmuje decyzję, którą książkę zabrać do domu. Często się zdarza, że jestem zawiedziona. Tak troszkę, bo wiem, że ciężko obecnie o naprawdę dobrą książkę.
Ale tym razem sytuacja była inna. Oczywiście ciężko nazwać powieść Sheily Norton klasykiem, książką pokoleń czy tytułem, do którego wraca się po latach i nagrywa tysiące filmowych wersji, ale muszę stwierdzić, że „Other people’s lives” spełniła moje oczekiwania. Była taka, jaka być powinna i jak podpowiadały recenzje. Nawet pomimo małego zgrzytu na końcu.
A zgrzyt ten wynikał z tego, że książka jest napisana jako komedia romantyczna. A wszyscy wiemy, jaki powinien być mężczyzna w takiej komedii. Powinien być bogaty lub choćby dobrze usytuowany. Nieziemsko przystojny, albo przynajmniej przystojny dla tej jednej kobiety, naszej bohaterki. Władczy, a przynajmniej powinien wiedzieć czego chce. A tymczasem nasz książę spełnił tylko dwa pierwsze warunki księcia z bajki. Bo ze zdecydowaniem to zdecydowanie nasz bohater kuleje. Dla mnie, wychowanej na „Dumie i uprzedzeniu”, „Przeminęło z wiatrem” i „Pretty woman” był to zgrzyt nie do zniesienia. Jakby ktoś postanowił przejechać widelcem po pięknej zastawie stołowej, wybierając do swojego eksperymentu najdelikatniejszy, najcudniej ozdobiony talerz z porcelany. Co więcej, moja dusza sprzeciwia się każdej zdradzie, nawet pięknie wytłumaczonej nieukładającym się małżeństwem czy brakiem uczucia miedzy partnerami.
To nie jest wystarczające wytłumaczenie do romansu. Komedie romantyczne czy po prostu książki romantyczne nie powinny hołdować takiemu rozpasaniu. Mamy mieć miłe uczucie, że dwoje bohaterów jest dla siebie przeznaczonych bez konieczności grzebania po drodze trupów we wspólnym dole. Nie tak powinna wyglądać miłość doskonała. Wiem, że życie jest zupełnie inne i pozbawia złudzeń, ale książki tego typu są po to, żeby te złudzenia utrzymywać w dobrej formie, odkurzać je zawsze wtedy, gdy życie próbuje je zasypać nową, grubą warstwą kurzu i schować przed nami na zawsze. Jakże więc może mnie szczerze cieszyć uczucie między bohaterami, którzy zyskali moją sympatię, gdy uwikłani są w inne związki, które idą w tym momencie do niszczarki? Cóż, nie tego oczekuję od książek, a nawet od życia. Gdy nasz związek nie idzie po naszej myśli, powinniśmy go zakończyć jak dorośli ludzie, potrafiący wziąć na siebie odpowiedzialność za własne życie i decyzje. Nie jesteśmy już dziećmi, nie powinniśmy chować się pod poduszkę, gdy w ciemności coś zachrobocze, mając nadzieję, że skoro my nie widzimy potwora to i on nas nie zobaczy. Niestety potwór zawsze nas znajdzie, nieważne jak dobrze się schowamy i zrani nas, tak jak my zranimy ego naszego niechcianego partnera, gdy zostawimy go dla kogoś innego, lepszego. Uważam, że najpierw trzeba zachować się jak człowiek dorosły i posprzątać w swoim życiu, gdy coś nam w nim nie pasuje, zanim rzucimy się w nowy bałagan. Bo ja nowy związek zbudowany na cierpieniu innych nie potrafię nazwać niczym innym.
Reszta historii Sheily Norton w najwyższym stopniu spełniła moje oczekiwania. Udało jej się nawet to, co wydaje się niemal niemożliwe. Udało się jej nie znudzić mnie bohaterami drugoplanowymi, a przede wszystkim życiem głównej bohaterki, zaangażowanej w wychowanie swojej małej córeczki. Muszę przyznać, że zazwyczaj dzieci w książkach to dla mnie najbardziej nużąca część, której nie mogę znieść. I to nie dlatego, że nie czuję typowego dla kobiet pociągu do posiadania własnych dzieci, ale dlatego, że gdy w historii pojawia się dziecko, zaczyna wiać straszną nudą. Ale Sheila nie tylko nie pozwoliła na nudę w swojej książce, lecz nawet potrafiła mnie zainteresować i rozbawić także tymi momentami, które dotyczyły Elli oraz jej wybuchów złości i wybrzydzania, a także przemyśleń Beth na temat wychowywania dzieci. Była to nierozerwalna część książki i została opisana w tak zabawny i ciepły sposób, że nie tylko spowodowała, że nie czułam zmęczenia lub znudzenia tematem, ale i wyzwoliła we mnie oczekiwanie na te momenty. Oczywiście nie przesadzajmy, nie zmieniłam nagle swojego poglądu na życie, na dzieci w książkach i w moim życiu, ani nie marzyłam o tym, aby „Other people’s lives” nagle zmieniła się z komedii romantycznej w wesołą historię matki. O nie, nie! Nadal uważam, że książka o miłości jest tym, co mnie najbardziej bawi i czego najbardziej potrzebuję w życiu ;) Ale sposób w jaki Beth patrzyła na swoją trudną sytuację życiową i jej obawy, jaki wpływ na rozwój dziecka mają jej problemy wywoływał uśmiech na mojej twarzy.
Książka Sheily Norton, mimo iż była komedią romantyczną, miała w sobie coś więcej. Więcej w niej było normalnego życia i życiowych problemów, z jakimi każdy musi się zmierzyć, a mniej romantycznych uniesień rodem z Harlequinów, gdzie nic nie było prawdziwe, a uczucia przerysowane. Książka Sheili Norton pokazuje, że miłość wcale nie jest taka prosta i nawet najpiękniejszy romans może skończyć się łzami. W jej książce mężczyźni posiadają wady i nawet nasz książę z bajki może być uwikłany w problemy, przez które jego nieskazitelna sylwetka traci nieco na polorze. Książka jest napisana okiem kobiety. Kobiety pracującej, matki, której życie nie kończy się tylko dlatego, że rozstała się z mężczyzną swoich snów i która mimo zawodu miłosnego nadal potrafi kochać.
Szczerze mówiąc mogę polecić tę książkę nawet mężczyznom. Będą oni mieli sposobność popatrzeć na życie przez pryzmat problemów, z którymi nigdy nie będą musieli się zmagać, a przy okazji poznać kobiety bardziej i zrozumieć je. Być może w przyszłości niejednego faceta uchroni to przed błędami w związku. Przy okazji miło spędzi czas, bo książka naprawdę bawi i czyta się ją prawie że jednym tchem. Sheila Norton zapewni każdemu dobrą zabawę. Chętnie sięgnę po inne jej książki, bo naprawdę warto!

Brak komentarzy: