Czas biegnie tak szybko, tak
niezauważalnie, a ja nie umiem biec na tyle szybko, aby go dogonić. Tyle się
dzieje wokół. Praca, obowiązki domowe, rodzinne i te, które każdy obiera wobec
siebie. To wszystko zabiera czas książkom, które leżą cierpliwie na półce i
czekają. Saga „Gra o tron” George’a R.R Martina, zatytułowana „Pieśń Lodu i
Ognia”, spoglądała na mnie smętnie przez ponad miesiąc. Miałam ją zabrać ze
sobą na Samos, ale nie znalazło się dla niej miejsca w bagażu. 838 strony to
zdecydowanie za dużo na targanie przez pół świata. Zresztą teraz wiem, że i
czasu by dla niej zabrakło. Czas upływał więc nieubłagalnie, a ja nawet nie
wchodziłam na bloga, bo nie miałam z czym. Jednak wreszcie wracam, ze świeżym
słowem w pamięci, które wycisnęło ostatnie łzy na moje policzki wczorajszego
wieczoru. Nie napiszę dużo, bo odczuwam wewnętrzne drżenie. Jest to zew, z
którym nie potrafię walczyć. Jest to ten rodzaj wołania, który kocham
najbardziej, gdy czytam jakąś książkę. Jest to zew zniecierpliwienia, który
ciągnie mnie na kanapę, każe mi zapalić świeczki, rzucić wszystko i czytać,
czytać, czytać.
Długo
nie mogłam odnaleźć w sobie tego ukochanego uczucia, gdy zaczęłam czytać „Grę”.
Miałam wobec tej książki oczekiwania wysokie jak Burdż Chalifa w Dubaju, a nadzieje wielkie jak
terytorium Rosji. W książce tej rozkochały się moje znajome, zaczytując się w
niej po kryjomu w pracy, George Martin został okrzyknięty jednym z najbardziej
cenionych pisarzy fantastyki, saga doczekała się ekranizacji serialowej, a sama
książka przysporzyła autorowi wielu oddanych fanów. To musiał być strzał w
dziesiątkę. Wiedziałam, że jak skończą mi się książki, które obrałam sobie za
cel, ta będzie następna i na długo zabierze mnie w swój świat, gdzie nie
istnieją inni bohaterowie i inne opowieści. Kiedy opowiedziałam koleżance, co
zamierzam czytać, popatrzyła na mnie z zazdrością, bo ja byłam dopiero na
etapie wkraczania w ten świat, który ona umiłowała, a który musiała opuścić
wraz z zakończeniem ostatniego wydanego tomu sagi. Ja witałam się dopiero z jej
ukochanym światem, ona nie mogła do niego wejść. Musiała czekać. Powiedziała
mi, że chciałaby być na moim miejscu. I że obudziłam w niej chęć ponownego
przeczytania sagi. To mnie dodatkowo upewniło, że dokonałam właściwego wyboru.
Poza tym ja kocham książki i
filmy fantasy. Kocham krainy, o których nawet nie śniło się filozofom,
postacie, które mogła stworzyć do życia tylko ogromna wyobraźnia, czasy nie
leżące na linii czasu. Bo przecież krainy, w których rozpoczyna się krwawa gra
o tron, nigdy nie istniały, choć opowieść przynosi wrażenie, że umieszczona
jest w czasach średniowiecza, z rycerzami, królami i lordami. A jednak jest to
tylko wrażenie, bo jak wiemy z kart historii, w czasach przeszłych nie istniały
smoki, wilkory, olbrzymy i inne stworzenia, z których nazwami spotykamy się po
raz pierwszy w życiu. Ja uwielbiam takie przemieszanie niby-faktów, pozorne osadzenie
wydarzeń na historycznej linii czasu z wszystkim tym, co wywodzi się z
wyobraźni. Zatem wiedziałam, że jak raz zacznę czytać „Grę o tron”, zginę dla
świata.
A
jednak tak się nie stało. Byłam tak bardzo zaskoczona, że przez pierwszy moment
nie umiałam sobie wyjaśnić, co się stało. Teraz już wiem i pragnę ostrzec
wszystkich przed popełnieniem mojego błędu. Wyjaśnienie jest bardzo proste, a
konkluzja bardzo ważna. Wszystko zaczyna się od czasu i na nim też się kończy.
Książka jest bardzo wymagająca i nie zdzierży podziału uwagi. Można się w niej
zakochać w jednej chwili lub pozostać wobec niej obojętnym, jeśli nie poświęci
się jej całego swojego czasu. Pomiędzy jej kartami spotykamy tak wiele postaci,
ogrom obco brzmiących imion i nazwisk, że bardzo łatwo można popaść w
zobojętnienie lub nawet rezygnację. Nie należy się jednak poddawać. Jedynym
wyjściem z tej sytuacji jest odłożyć książkę i czekać na moment, kiedy będzie
się mogło podarować jej cały swój czas. Poczekajcie zatem na weekend,
zamknijcie się w czterech ścianach swojego pokoju, wyłączcie telefon, zapalcie
sobie świeczkę, przykryjcie się kocem, ułóżcie się wygodnie w miejscu, gdzie
najbardziej lubicie czytać i zacznijcie tę przygodę jeszcze raz, od początku.
Nie wytężajcie umysłów, żeby zapamiętać wszystkie ważne fakty i nazwiska. One w
pewnym momencie same wrosną w Wasz umysł i ani się obejrzycie, a obudzicie się
w tej krainie, jakby nic innego wokół Was nie istniało. Wydarzenia same zaczną
się układać w Waszej głowie w uporządkowaną całość i zaczniecie widzieć jasno i
wyraźnie, kojarzyć fakty i wypływające z nich skutki dla bohaterów. Zaczniecie
rozumieć, skąd biorą się decyzje podejmowane przez bohaterów i skąd bierze się
cała nieufność, którą odczuwają postacie pozytywne. Ja zrobiłam ten błąd, że
nie oddałam książce całego swojego umysłu i starałam się dzielić czas wolny
pomiędzy karty powieści a inne obowiązki. Czasem czytałam nawet po jednym tylko
rozdziale dziennie, a to zbyt mało, aby umiejscowić wydarzenia w miejscu i
czasie. Jednak gdy zorientowałam się, dlaczego nie potrafię pokochać „Gry” tak
jak moje koleżanki, popełniłam błąd i czytałam dalej, starając się odnaleźć w
tych wszystkich faktach i nazwiskach. Nie zaczęłam czytać od początku, tak jak
Wam teraz radzę i dlatego nadal łapię się na tym, że nie rozumiem pewnych
wydarzeń, nie potrafię umiejscowić nazwisk z konkretnymi faktami, a kiedy
odkryta zostaje pewna tajemnica, jak nie za bardzo rozumiem, o co w niej
chodzi. Dlatego właśnie z tego miejsca pragnę Was ostrzec, przyszli czytelnicy,
żebyście nawet nie próbowali okradać tej książki z czasu, który jej się
słusznie należy. Bo ja dopiero w połowie, po jakichś 400 stronach, oddałam jej
całą siebie i dopiero od tego momentu, w którym zaszyłam się w czterech
ścianach i wyłączyłam na wszystko inne, dałam się porwać nurtowi zdarzeń i
wreszcie zrozumiałam, co pokochały tak bardzo moje koleżanki.
Obecnie
jestem na etapie przygotowywania się do kolejnego tomu. Pierwszy skończyłam
wczoraj, otarłam ostatnie łzy i chciałam poćwiczyć dla zachowania kondycji
fizycznej. Ale nie mogłam się skupić na niczym, ponieważ w moich żyłach płynęło
już to uczucie niecierpliwości, które nakazuje mi chwycić następny tom i
zanurzyć się po czubek głowy w historii opowiadanej przez Martina. Jednak
wiedziałam, że nie mogę się poddać tej naglącej myśli, ponieważ mój mąż miał
lada chwila wrócić z pracy, a ja nie chciałam ponownie popełniać tamtego błędu
i usiłować podzielić się pomiędzy to, co pokochałam.
Gdy
czytałam „Grę o tron”, najbardziej lubiłam zanurzyć się w gorącej wodzie,
zamknąć się w łazience i czytać przez godzinę, narażając skórę na
przemoknięcie, a książkę na tragiczny los (bez obaw, jeszcze żadnej nie
wypuściłam z rąk, leżąc w wannie). Uwielbiam to uczucie, kiedy woda robi się
coraz zimniejsza, a ja czuję, że muszę przeczytać jeszcze ten jeden rozdział i
jeszcze jeden i kolejny, bo przecież ciepłą wodę zawsze można dolać, a historii
nie należy przerywać w połowie. Gdy książka naprawdę mnie wciągnie, czuję, że
potrafię przezwyciężyć nawet największą ochotę na spanie, wiem, że
mogłabym w ogóle nie kłaść się spać i
czytać do momentu, kiedy naprawdę trzeba już przestać, bo należy iść do pracy,
ale jednocześnie jestem świadoma, że nie mogę zrobić takiego szaleństwa, bo nie
byłabym zdolna do żadnej pracy bez odpoczynku. Ale kocham to uczucie gotowości
do poświęceń, aby tylko dowiedzieć się, co znajdę na następnej stronie książki.
Gdy już dałam się porwać „Grze o tron” tak całkowicie, totalnie, takich
momentów było wiele, tak wiele, że nie wszystkim dałam radę się przeciwstawić i
zostawiłam za sobą kilka niedospanych dni w pracy. Na szczęście teraz jest
weekend, pogoda na zewnątrz nie wzywa do zabawy, a wręcz namawia na kubek
gorącej herbaty, ciepły koc i ciastko i na wieczór z dobrą książką. Mnie nie
trzeba nakłaniać, bo czuję, że jak tylko skończę ten post, wyciągnę czytnik i
zanurzę się w dalsze losy bohaterów. Akurat zaczyna zmierzchać, zapalone świece
rzucają coraz piękniejsze światło, próbując przedrzeć się przez zapadający mrok
i wiecie co? Uważam, że jest to doskonała pora na „Grę”. Mroczne czasy i tacyż bohaterowie
wymagają mrocznej oprawy. A co może być lepszego w takim przypadku od ciemności
w pokoju i samotności? Od ciszy przerywanej miarowym tykaniem zegara w kuchni?
Świeczek jarzących się w mroku gdzieś tam na stole? Świadomości, że możemy
czytać książkę do świtu, bo przecież jest weekend? Nie ma lepszego momentu jak jesienno-zimowy
samotny wieczór, aby utulić się magią książki, która pomaga zapomnieć o wszystkich
przykrych czy nudnych obowiązkach, o nieprzyjemnościach, które nas spotkały w
pracy czy nudzie codziennego, pełnego rutyny dnia codziennego.
Pewnie
wielu z Was zastanawia się, kiedy napiszę, o czym właściwie jest saga George’a
R.R. Martina. Obawiam się, że na tym blogu nie znajdziecie zbyt obszernej
informacji. To znajdziecie na setkach innych stron, a zwłaszcza na stronach
internetowych księgarni. Ja postawiłam sobie za cel przekonanie Was, że jest to
idealna książka na ten nudny czas przedzimowy, kiedy nic się nie dzieje, kiedy
jest buro i szaro na zewnątrz, gdy musicie pocieszać się wspomnieniem słońca,
które uśmiechało się do nas jeszcze kilkadziesiąt dni temu. Jeśli lubicie
fantasy, lub nie przeszkadza Wam, że ktoś puścił wodze wyobraźni, to dajcie się
zabrać w tę przygodę, którą ja przeżyłam zaledwie wczoraj. Znajdziecie tam
wprawdzie przemoc, intrygi, tyranię i wszelkie żądze, nieobce ludziom, ale na
drugiej szali odnajdziecie honor, odwagę, śmiałość, przyjaźń i przywiązanie, a
także nadzieję, która pozwoli utrzymać równowagę pomiędzy złem a dobrem. Pozwólcie
sobie zanurzyć się w nieznany świat, którego nie znajdziecie za rogiem, spiesząc
się do pracy. Aby przeżyć prawdziwą przygodę, trzeba zanurzyć się w
nieprawdziwy świat, który jednak mistrzowsko opisany, sprawia wrażenie
dziejącego się naprawdę. Jest to książka tak dobra, że śmiało dałabym ją do
przeczytania mężczyźnie i kobiecie, bez obaw, że któreś z nich powie, że
popełniłam błąd, przychodzą z tą książką do nich.
Właściwie
to wszystko, co mam do powiedzenia o „Grze o tron”. Zapadł już zmrok i czuję
narastające wołanie. Tom drugi sagi, „Starcie Królów”, domaga się swojego czasu.
Muszę już uciekać, nie potrafię się dłużej opierać wezwaniu. „No i nie
powiedziała w końcu, o czym jest ta książka”- pomyślał niejeden z Was.
Spokojnie, nadszedł czas i na to. Jest
to opowieść o żądzy władzy, o więzach rodzinnych, intrygach, truciznach i tajemniczych
śmierciach. O istotach żyjących za Murem, o których istnieniu pamiętają i
wierzą w ich prawdziwość tylko stare nianie. Jest to opowieść o nienawiści,
żądzy zemsty, dobroci, zła i słabości. O małych chłopcach, którzy muszą być
silni w obliczu strachu, swojej bezsilności i nadchodzącego zła. O innych chłopcach,
okrutniejszych od swoich matek, niebezpiecznych w swojej głupocie. O zimie,
która nadchodzi i może zmienić przebieg starannie dopracowanej intrygi, w
której nagrodą ma być tron. O smokach, które giną w płomieniach i tych, które
się z nich odradzają. O miłości, która nakłada bielmo na oczy i takiej, która
nakłania do złego. O litości i honorze, który osłabia nawet najsilniejszego.
Jest w tej opowieści o wiele więcej, niż mogę przytoczyć, więc nie ma co pisać
dalej. Wy też już skończcie czytać i biegnijcie po książkę do biblioteki. Czas
się skończył. Czas się zaczął. Czas dowiedzieć się, kto wygrał grę o tron. Tym
bardziej, że do gry weszli nowi uczestnicy, a gra zatoczyła szersze kręgi, niż
przewidzieli to ci, którzy ją rozpoczęli. Prawdziwa walka dopiero się
rozpoczęła…
Zatem
do dzieła. Czas na „Starcie królów”!
Jest
jeszcze jedna rzecz, która rzuciła mi się w oczy podczas czytania. Mianowicie
to, że poprzednia saga, którą czytałam, napisana przez polską autorkę,
Katarzynę Michalak, jest próbą odzwierciedlenia klimatu Gry o tron. „Gra o
Ferrin” wzorowana była na sadze Martina, jestem tego pewna. Podobny tytuł, ten
sam sposób tytułowania rozdziałów, wprowadzenie dużej ilości przemocy i
zabijanie kogo tylko się da przywodzi na myśl „Grę o tron”. Oczywiście przepaść
między Michalak a Martinem jest zbyt ogromna, aby porównywać obu autorów,
niemniej jednak próba odwzorowania klimatu sagi Martina jest zauważalna.
Uznałam, że warto o tym napisać, jako mała ciekawostka. Może kogoś ona
faktycznie zaciekawi :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz