Właśnie rozprawiłam się z
ostatnim tomem najbardziej znanej serii science-fiction Arthura C. Clarka, „Odyseją Kosmiczną 3001”. Była to niezwykła
przygoda, którą zawsze będę miło wspominać. Bo była to przygoda niezapomniana. Już
jako dziecko lubiłam czytać książki, które pobudzają wyobraźnię, a nie ma chyba
nic bardziej stymulującego wyobraźnię niż książki na pograniczu nauki i
fantastyki. A Arthura Clarka od dawna uważałam za geniusza literackiego. Nikt
tak jak on nie potrafił wyczarować dla mnie klimatu doniosłości, obawy i
ciekawości. Jako nastolatka czytałam jego książki i oglądałam film z napisanym
przez niego scenariuszem i na wiele lat widok czarnego monolitu utkwił mi w
pamięci. I właściwie nie wiem, czy był to twór mojej wyobraźni, stworzony na
podstawie zapisanych stronic, czy też przez tyle lat pielęgnowałam w pamięci
jakiś kadr z filmu. Ale myślę, że pochodzenie tego wspomnienia nie jest
szczególnie ważne. Istotniejsze jest to, że upływ czasu nie zrobił czystki w
mojej głowie, że wspomnienie tej znakomitej książki przetrwało kilkanaście lat.
Powrót do książek Clarka w wieku dorosłym był słuszną decyzją. Dobrze było
znowu poczuć się jak dziecko, dla którego odkrywanie najgłębszych tajemnic
świata jest przygodą życia. I to taką,
którą można przeżyć samemu i bez przygotowań, w ciszy własnego domu.
Z
czterech części „Odysei Kosmicznej” najbardziej zapadła mi w pamięci ta
pierwsza, rozpoczynająca serię. Przyniosła mi najwięcej radości i najwięcej
różnorodnych uczuć. Uważam, że jest najlepsza, bo dopiero wprowadzała
tajemnicę, jaką był monolit. Nikt nie wiedział, czym był, nie znał jego
potęgi, nikt też nie zdawał sobie
sprawy, co jego odkrycie oznaczało dla ludzkości. Wiadomo było tylko tyle, że
technologia, dzięki której powstał, znacznie przewyższała to, co znał człowiek.
Nie bez znaczenia dla odbioru powieści była postać komputera pokładowego HAL. Bo
to właśnie dzięki jego poczynaniom napięcie w książce rosło stopniowo, aż do
osiągnięcia uczucia całkowitej grozy, a klimat osaczenia przez bezlitosną
próżnię nadawał opowieści dodatkowych walorów.
Wygodne łóżko i dobra książka - to moja opcja na wieczór |
Każda następna część odsłaniała
jakąś nową funkcję niezbadanego monolitu i nieco odbierała mu tej
tajemniczości, którą poznaliśmy w pierwszej części. To sprawiło, że mój odbiór
tej serii zmieniał się z każdą częścią. Z każdym odkrytym sekretem monolitu
zwiększała się obawa o ludzkość, ale jednocześnie przestałam odbierać monolit
jako nieznane zagrożenie. Nadal los ludzkości się ważył, jednak monolit nie
przerażał mnie już tak bardzo, chociaż mógł zniszczyć ludzkość w ciągu kilku
godzin. Jednak nieznane bardziej przeraża, niż to, o czym wiemy cokolwiek. I
właśnie to powolne odsłanianie mocy monolitu spowodowało, że najbardziej
podobała mi się pierwsza część serii. Jednak gorąco polecam wszystkie części
Odysei, bo w każdej można znaleźć coś fascynującego. Można się dowiedzieć
czegoś o kosmosie, czy poczuć się jak kosmonauta, osamotniony w matni próżni.
Jest to doskonała seria, wobec której nie można przejść obojętnie.
Ostatnia
część „Odysei Kosmicznej” rozpoczyna się w tysiąc lat po pierwszej misji
Discovery w kierunku Saturna. W roku 3001, tuż po obchodach związanych z
przywitaniem kolejnego tysiąclecia, statek holowniczy „Goliath” przejmuje
niezbadany obiekt dryfujący w próżni po orbicie wybiegającej z Układu
Słonecznego. Okazuje się, że jest to zamrożone
ciało Franka Poole’a , który w 2001 roku wyruszył statkiem badawczym
„Discovery” w celu zbadania sygnału, wysłanego w stronę Saturna przez
księżycowy monolit. W nowej epoce,
dzięki możliwościom współczesnej medycyny, udaje się ożywić kosmonautę. Jego powrót do życia w nowej
rzeczywistości jest dla niego trudny, ale pomaga mu w tym Indra Wallace,
specjalizująca się w badaniu czasów, z których pochodził Frank.
Tysiąc lat po jego śmierci wiele
się zmieniło. Technologia poszła daleko do przodu, człowiek pokonał kolejne
granice i penetruje przestrzeń kosmiczną znacznie dalej, niż dotychczas.
Zamieszkuje też nie tylko swoją macierzystą planetę, ale i inne ciała
niebieskie. Człowiek dokonał też odkrycia, które spowodowało przewrót w
dotychczasowym myśleniu o Bogu i pochodzeniu człowieka. Mianowicie odkryto na
Ziemi kolejny monolit, który datuje się na początki ewolucji człowieka. Teraz
ludzie już wiedzą, jaka jest główna misja monolitu. Zdają sobie sprawę, jak
wiele mu zawdzięczają. Co bardziej zaś sceptyczni filozofowie zastawiają się,
czy ewolucja na Ziemi poszła w dobrym kierunku, skoro człowiek, jako jedyna
istota na planecie Ziemia, lubuje się w zadawaniu okrucieństwa. Wprawdzie w
3001 roku samoświadomość ludzka uległa ewolucji
i przestępczość jest już zredukowana do minimum, ale naukowcy i
filozofowie obawiają się, czy zmiany te nie przyszły za późno. Bo kiedy monolit
z Księżyca, czekający od milionów lat na odkrycie przez efekt eksperymentu
swoich potężnych twórców, rozpoczęty na
Ziemi cztery miliony lat temu, wysłał tajemniczy sygnał w kierunku gwiazd,
człowiek był wówczas na etapie zapominania o bolesnej przeszłości związanej z wojnami.
Jeśli informacja o okrucieństwie człowieka dotarła do bogów z gwiazd, to jaki
los czeka tych, których stworzyli? Jest się czego obawiać, ponieważ moc
monolitu ludzie poznali w momencie kontrolowanego wybuchu Jowisza i jego
przemienienia się w gwiazdę. Była tez sprawa novej w gwiazdozbiorze Skorpiona,
która zaczęła się od wybuchu jej planety, co było zjawiskiem niespotykanym we
wszechświecie, ponieważ planety nie wybuchają. Naukowcy sądzą więc, że była to
egzekucja, dokonana przez monolit na tamtym świecie. Stąd też powstaje pytanie,
czy ludzkość również zasłużyła sobie na podobną eksterminację?
Gdy
ludzkość czeka na odpowiedź ze strony monolitu i jego twórców, Frank stara się
znaleźć jakiś cel w swoim nowym życiu. Nadrobienie zaległości z tysiąca lat
zajmuje mu sporo czasu, jednak czegoś mu brakuje- życiowego celu. Odnajduje go,
gdy postanawia polecieć wbrew zakazom na Europę, nowy świat, któremu monolit
zagwarantował odpowiednie środowisko, spokój i czas na przyspieszoną ewolucję.
A gdy nawiązuje tam kontakt z koszmarem ze swojej przeszłości- HAL-em i istotą,
która kiedyś była Davidem Bowmanem, wie już, że nadszedł czas na ostateczne
rozprawienie się z monolitem, który czuwał nad człowiekiem 4 miliony lat.
Nadszedł czas na to, aby zakończyć to, co zostało rozpoczęte tysiąc lat temu
przez niego i Bowmana.
Tę
część uważam za najsłabszą ze wszystkich. Za bardzo autor skupia się na samym
Franku i jego życiu po powrocie z piekła próżni. Nie było to dla mnie zbyt
zajmujące, zwłaszcza, że przeplatało się z religią i rozważaniami
filozoficznymi na temat człowieczeństwa. A kiedy przyszło do owej ostatecznej
rozprawy z monolitem, okazało się, że to już właściwie końcówka książki. Coś,
co mnie najbardziej ciekawiło, zajęło tylko kilkanaście stron. Dodatkowo nie
spodobało mi się, jak szybko autor załatwił problem. Wydało mi się to mało
możliwe, aby człowiek wynalazł coś, co mogło zagrozić maszynie, która przez
miliony lat opierała się czasowi i warunkom atmosferycznym. I ten słaby
człowiek, który bez pomocy monolitu i istot z gwiazd pozostałby małpą, lub
dawno zniknął z powierzchni Ziemi, pozostawiając po sobie jedynie nikłe
wspomnienie, nagle ten kruchy ludzki umysł miałby wygrać z czymkolwiek, co
wiąże się z monolitem? To jest ponad moje wyobrażenie.
Oddaję
jednak pewną sprawiedliwość autorowi, ponieważ sama końcówka książki daje sporo
do myślenia i pozostawia czytelnika z buzującą wyobraźnią, ponieważ koniec
serii to jednocześnie nowy początek, który jednak każdy sam w swoim umyśle będzie
musiał dokończyć, gdyż genialny umysł autora udał się na wieczny odpoczynek.
Mam też
pewne zastrzeżenia co do tematu Europejczyków. Tajemnica tej planety, którą
wybuch Jowisza pobudził do rozwoju, tak długo strzeżona, nagle została niejako
porzucona. Dowiedziałam się tylko kilku rzeczy o ewolucji istot z Europy i
nagle temat się skończył. Gdy kończyłam czytać poprzednią Odyseję, wydawało mi
się, że to właśnie ten księżyc Jowisza będzie stał na pierwszym planie w
ostatniej części serii i że to właśnie z Europejczykami przyjdzie ludziom
walczyć w ostatecznej rozgrywce o przestrzeń do życia. Tymczasem autor skupił
się na Poole’u i filozofii, a temat Europy skwitował stwierdzeniem, że
Europejczycy niewiele się zmienili od czasu, jak udało im się wydostać na
powierzchnię spod wiecznej zmarzliny, sugerując, jakoby ich ewolucja miała
jeszcze długo trwać, lub nawet zabrnęła w ślepą uliczkę. Przyznam, że na tej
części trochę się zawiodłam, ale i tak przeczytałam ją w ciągu dwóch wieczorów.
Dzięki Clarkowi ponownie otworzyłam swój umysł na fantastyczne wyobrażenia i ponownie
odkryłam dawno uśpioną miłość do kosmosu i za to będę mu wdzięczna do końca
życia. I dlatego polecam serię „Odyseja Kosmiczna” tym, którzy lubią przygody i
odkrywanie tajemnic świata, a przede wszystkim tym, którzy zapomnieli, jak to
jest marzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz