Ciąg dalszy moich przygód rowerowych. Chcąc zaoszczędzić z
marnej wypłaty kilka groszy, narażam się na znacznie większe koszta. Nadeszła bowiem
ta podświadomie wyczekiwana chwila- konfrontacja ze strażą miejską. Wynik
starcia: 1:0 dla nich. Nie dostałam wprawdzie mandatu- tym razem- ale sytuacja
wzburzyła mnie na tyle, iż muszę się wypowiedzieć na temat nieludzkich
przepisów ustawy o ruchu drogowym.
Jechałam dzisiaj jak co rano do pracy na moim rowerze i
myślałam o tym, jak świetnie się jeździ tym środkiem lokomocji. Tyle widoków do
obejrzenia i to świeże, rześkie powietrze, które sprawia, że chce się żyć.
Jechałam oczywiście chodnikiem, z wytężoną na przechodniów uwagą i niedaleko
pracy spotkałam przemiłych panów ze straży miejskiej. Zostałam pouczona, że
muszę jeździć ulicą. Usłyszałam, że ruch rano jest niewielki (tylko dlaczego
pan strażnik nie pomyślał, że pewnie będę wracać do domu o innej godzinie, niż
porannej…) i że tylko w przypadku opadów deszczu i śniegu oraz mocnego wiatru
mam prawo jeździć chodnikiem. Na nic się zdało moje tłumaczenie, że nie znam
przepisów drogowych i boję się jeździć ulicą. Mam tak robić i koniec.
Od tamtego zdarzenia minęły już trzy godziny, a ja wciąż
biję się z myślami. No bo jak mam jeździć ulicą, kiedy tam jest tak
niebezpiecznie? Co to za argument, że rano jest mały ruch i wszystko w związku
z tym będzie dobrze? Ile razy oglądałam przez okna autobusu, kiedy jechałam
rano do pracy, porozbijane auta, czekające na przyjazd policji? Jak mam jechać
ulicą, kiedy mam do przejechania główne arterie miasta, zakorkowane codziennie
w godzinach mojego powrotu z pracy? Jak mam przejeżdżać przez trzy
niebezpieczne ronda, na których notuje się w moim mieście więcej kolizji niż na
innych odcinkach drogi? Wiecie co by ze mnie zostało w przypadku takiej
kolizji? Nic. Kawałek bezkształtnego mięsa, leżący na poboczu. I kilka
powyginanych rur, które kiedyś były rowerem. I na nic mi pocieszenie, że miałam
pierwszeństwo, jeśli już będę leżeć w kostnicy lub w grobie. A może będę miała
więcej szczęścia i jako warzywo sztucznie utrzymywane przy życiu, przeżyję
jeszcze kilkadziesiąt lat, stając się ciężarem dla rodziny i państwa, które będzie
musiało łożyć na moje świadczenia zdrowotne. A może będę tylko kaleka na całe
życie? A kto wie, przy moim szczęściu tylko mi rękę lub nogę połamie, lub
przekręci mój psujący się kręgosłup tak, że nie będę już pamiętać, jak to jest
żyć bez bólu…
Tak się narzeka na motocyklistów. Ze za szybko jadą, za
bardzo brawurowo. A kiedy dochodzi do wypadku, często śmiertelnego, z udziałem
motocyklisty i auta osobowego, to pierwsze, co ludziom do głowy przychodzi, to
myśl, że winny na pewno był motocyklista, bo jechał za szybko, lub niezgodnie z
przepisami. Ale ja z własnego doświadczenia wiem, jak wielu kierowców aut
osobowych jeździ niezgodnie z przepisami. A nawet jeśli ja będę jeździć powoli
i ostrożnie oraz będę przestrzegać przepisów, to nikt mi nie zagwarantuje, że
inni uczestnicy ruchu drogowego będą się zachowywać tak samo.
Artykuł 4 ustawy o przepisach ruchu drogowego mówi: ”
Uczestnik ruchu i inna osoba znajdująca się na drodze mają prawo liczyć, że
inni uczestnicy tego ruchu przestrzegają przepisów ruchu drogowego, chyba że
okoliczności wskazują na możliwość odmiennego ich zachowania.” Ja z kolei widzę
wokół siebie same dowody, wskazujące na odmienne zachowanie współuczestników
tego ruchu. Jak więc mam jeździć ulicą razem z innymi, nieszanującymi przepisów
uczestnikami ruchu drogowego, kiedy to ja ucierpię w razie kolizji? Już kiedyś
pisałam o tym, że rowerzyści przeszkadzają zirytowanym, zdenerwowanym z powodu
zakorkowanych ulic, kierowcom aut i autobusów. Ja nie jestem na tyle odważna,
aby w tym natłoku aut opanować strach, kiedy wyprzedza mnie auto większe,
szybsze i cięższe ode mnie. A kiedy wyprzedza mnie autobus, modlę się o to,
żeby mnie nie zahaczył i nie wciągnął pod koła. Ile razy byłam świadkiem
wtargnięcia na pasy na zielonym świetle samochodu, którego kierowca zapędził
się i źle obliczył prędkość swojego auta? Jak to ma się do owego czwartego
artykułu? I przede wszystkim: jak mam z takim poczuciem nieufności i zagrożenia
wjeżdżać na ulicę bez żadnej ochrony? Bo kask na głowie i żółta kamizelka nie
są żadną ochroną przed bezmyślnością kierowców.
Nie mogę odpowiadać za innych rowerzystów, tak jak jeden nieostrożny kierowca nie stanowi o pozostałych. Czy więc to, że jakiś rowerzysta potrącił kogoś na chodniku, sprawia, że wszyscy rowerzyści jeżdżący po chodniku są niebezpieczni? Jeśli patrzyć na sprawy przez taki pryzmat, powinno się zabronić jeździć autami, ponieważ są one niebezpieczne dla przechodniów.
Rowerzysta ma więc jeździć jezdnią, ryzykując własnym życiem i stając się zawalidrogą. W przypadku rowerzystów zasada domniemanej niewinności, zawartej w artykule 4 ustawy o przepisach ruchu drogowego po prostu nie istnieje. A uważam, że powinno się nam pozwolić jeździć chodnikami, obwarować to pozwolenie odpowiednimi przepisami o dozwolonej prędkości, zachowaniu ostrożności i nakazie pierwszeństwa dla pieszych na chodniku. Po czym należałoby nam zaufać, że tych przepisów będziemy przestrzegać, dopóki nie udowodni się nam inaczej- wszystko zaś zgodnie z wyżej zacytowanym artykułem: "Uczestnik ruchu i inna osoba znajdująca się na drodze mają prawo liczyć, że inni uczestnicy tego ruchu przestrzegają przepisów ruchu drogowego..."
Nie mogę odpowiadać za innych rowerzystów, tak jak jeden nieostrożny kierowca nie stanowi o pozostałych. Czy więc to, że jakiś rowerzysta potrącił kogoś na chodniku, sprawia, że wszyscy rowerzyści jeżdżący po chodniku są niebezpieczni? Jeśli patrzyć na sprawy przez taki pryzmat, powinno się zabronić jeździć autami, ponieważ są one niebezpieczne dla przechodniów.
Rowerzysta ma więc jeździć jezdnią, ryzykując własnym życiem i stając się zawalidrogą. W przypadku rowerzystów zasada domniemanej niewinności, zawartej w artykule 4 ustawy o przepisach ruchu drogowego po prostu nie istnieje. A uważam, że powinno się nam pozwolić jeździć chodnikami, obwarować to pozwolenie odpowiednimi przepisami o dozwolonej prędkości, zachowaniu ostrożności i nakazie pierwszeństwa dla pieszych na chodniku. Po czym należałoby nam zaufać, że tych przepisów będziemy przestrzegać, dopóki nie udowodni się nam inaczej- wszystko zaś zgodnie z wyżej zacytowanym artykułem: "Uczestnik ruchu i inna osoba znajdująca się na drodze mają prawo liczyć, że inni uczestnicy tego ruchu przestrzegają przepisów ruchu drogowego..."
Jest w moim mieście taka ulica, którą jeżdżą wszyscy:
autobusy, samochody osobowe i ciężarowe. Jest to jedna z głównych i najczęściej
zakorkowanych ulic miasta. Prowadzi ona poza miasto, więc ruch na niej jest
niemożliwy. Nie ma wzdłuż niej chodników, więc zmuszona jestem jechać ulicą na
tym odcinku drogi. Przez to, że tak wiele kół tę drogę rozjeżdżało, powstały
tak wielkie koleiny, że nie da się jechać poboczem. Łatwo sobie wyobrazić, do
jakiej pasji może doprowadzić kierowców jeden rowerzysta, jadący w ślimaczym
tempie środkiem pasa, bo koleiny spychają go na ten środek. Nie trzeba też
dużej wyobraźni, aby domyślić się, jak kierowcy aut zachowują się w przypadku,
gdy widzą rowerzystę na swojej drodze i ogromny korek przed sobą. Każdy chce
jak najszybciej dojechać do celu, a kiedy na drodze jest przeszkoda, trzeba ją
wyminąć, nawet kosztem tej przeszkody. Kierowcy aut wymuszają pierwszeństwo, spychają z ulicy, bo rowerzyści za wolno jadą i przeszkadzają. Jak opowiadam moją przygodę znajomym z prawem jazdy, za każdym razem słyszę, że lepiej, jak rowerzyści jeżdżą chodnikami, bo są zwykłymi zawalidrogami. Niestety przepisy przepisami, trzeba je przestrzegać, nawet kosztem rozsądku...
Sieć dróg rowerowych nie istnieje. W moim mieście takie
wyznaczone trasy pojawiają się nagle i tak samo szybko znikają, prowadząc
prosto na chodnik lub na ulicę pod prąd. Najciekawszy jest pewien krótki
odcinek, który z jednej strony wyrasta nagle z chodnika, po którym nie wolno mi
się poruszać rowerem i kończy się nagle ogromnym krawężnikiem i żeby wjechać z
niego na ulicę, musiałabym pokonać spory krawężnik, pas ruchu po prąd i tory
tramwajowe. Ciekawe po co ktoś wytyczył tę trasę? Która ma zaledwie kilkanaście
metrów długości…
Zawsze mi się wydawało, że przepisy, które stanowi państwo,
mają służyć obywatelom. Dlatego stosuję się do nich. Nie przechodzę na
czerwonym świetle, ani w niedozwolonym miejscu, nie przebiegam przez ulicę, nie
wymuszam pierwszeństwa na przejściach dla pieszych, zsiadam z roweru i prowadzę go przez pasy. Robię wszystko, czego
władza ode mnie oczekuje. Stosuję się do wszystkich przepisów, tylko do tego
jednego nie mogę się dostosować, tego, który nakazuje mi jeździć rowerem ulicą,
ponieważ godzi on w moje poczucie bezpieczeństwa. A prawo powinno chronić
obywateli, a nie zmuszać ich do zachowań niebezpiecznych i zagrażających życiu
i zdrowiu. Nie potrafię dostosować się do nakazu jazdy rowerem po ulicy,
ponieważ boję się o moje życie.
Nie jeżdżę po chodnikach dlatego, że chcę świadomie łamać
prawo. Robię to dlatego, ponieważ jestem świadoma zagrożeń, panujących na
ulicy. Pisałam w poprzednim poście (link) o swoich obawach. Wiem, jak
niebezpiecznie zachowują się kierowcy na drodze, zwłaszcza kiedy są
zdenerwowani. A jak tu się nie denerwować, kiedy się człowiek rano spieszy do
pracy, a tu mu na drodze zawadza jadący powoli rowerzysta? Albo gdy są korki…
Dla mnie jest to niepojęte.
Strażnik miejski powiedział mi, że jeśli stać mnie na
mandaty, to mogę jeździć chodnikiem. Prawda jest taka, że nie stać mnie nawet
na nowe ubrania czy na bilet autobusowy, czasem nawet na jedzenie pod koniec
miesiąca nie mam już funduszy. Taki mandat w wysokości 50 zł byłby dla mnie
ciosem w samo serce. Jednak dla mnie droższe jest moje życie i wolę zapłacić
taki mandat, niż popełnić samobójstwo tylko dlatego, że ktoś wymyślił tak
nieludzkie i oddalone od rzeczywistości przepisy.
Nie znam nawet podstaw ruchu drogowego. Ale zamierzam się
ich nauczyć. Postanowiłam sobie tak i tak też zrobię. Ale nawet jak będę miała
je już w małym paluszku i tak nie będę jeździć ulicą. Chcę żyć, chcę być zdrowa
i nie chcę się świadomie narażać na niebezpieczeństwo. Mam jeszcze tyle lat do
przeżycia. Równie dobrze mogłabym się rzucić pod koła samochodu, a skutek byłby
taki sam, jak wówczas, gdybym wyjechała z moim rowerem na ulicę.
Być może spisywanie rowerzystów za jazdę chodnikiem jest
wynikiem zgłoszeń pieszych o niebezpiecznych zachowaniach rowerzystów. Ale nikt
nie mówi o tych niebezpiecznych zachowaniach, które są wynikiem brawurowych
zachowań pieszych. Piesi mają chyba najwięcej chęci do łamania przepisów
drogowych: wkraczają na ulicę na czerwonym świetle, przebiegają w
niedozwolonych miejscach- myślę, że straż miejska miałaby w swoich statystykach
więcej kolizji z udziałem: pieszy- samochód, niż z udziałem: pieszy-rowerzysta.
Gdybym chciała zgłaszać każde wtargnięcie pieszego na drogę rowerową w
nieoznakowanym miejscu, lub każde wymuszenie pierwszeństwa na mojej specjalnie
wyznaczonej trasie, musiałabym się co chwila zatrzymywać i mój czas jazdy
wydłużyłby się podwójnie. Ale nie robię tego, bo szkoda mi czasu i wiem, że
zawsze zahamuję na czas, bo mam oczy szeroko otwarte. Wystarczy, że piesi też
otworzą oczy i zaczną się zachowywać nieco bardziej odpowiedzialnie, a wszyscy
poczujemy się bardziej bezpiecznie- rowerzyści, piesi i kierowcy aut oraz autobusów
i tramwajów.
Gdy mój mąż dowiedział się o moim porannym zdarzeniu, udał się do siedziby straży miejskiej po informacje. Potwierdził to, co ja sama usłyszałam, mianowicie że mogę jeździć po chodniku w przypadku opadów i silnego wiatru. Dodał także do tej listy jazdę z dzieckiem jako opiekunka. Ale moje pytanie brzmi: czy życie dziecka jest więcej warte niż życie dorosłego? I skąd się wziął ten przepis? Czyżby stąd, że wszyscy wiedzą, jak niebezpieczne są ulice dla rowerzystów i stąd ta ochrona nieletnich? Tylko skąd się wzięły te wyjątki? Czy wszyscy nie jesteśmy równi wobec prawa?
Przychodzi mi na myśl jeszcze artykuł trzeci wcześniej
wymienionej ustawy, który mówi, że : „Uczestnik ruchu i inna osoba znajdująca
się na drodze są obowiązani zachować ostrożność albo gdy ustawa tego wymaga –
szczególną ostrożność, unikać wszelkiego działania, które mogłoby
spowodować zagrożenie bezpieczeństwa lub porządku ruchu drogowego, ruch ten
utrudnić albo w związku z ruchem zakłócić spokój lub porządek publiczny
oraz narazić kogokolwiek na szkodę. Przez działanie rozumie się również
zaniechanie.” Jeśli ja wyjadę na ulicę rowerem, to nie tylko spowoduję
zagrożenie, ale i narażę siebie na szkodę. Najzwyczajniej w świecie zdecyduję
się popełnić samobójstwo w majestacie prawa. Bo tak nakazują przepisy. Ale czy
tak powinno być? W myśl tego artykułu unikam zdarzeń zagrażających nie tylko mnie, ale i innym uczestnikom ruchu drogowego, ze względu na nieznajomość przepisów, których zresztą ustawa ode mnie nie wymaga i po prostu nie wjeżdżam na tę jezdnię. I mam za to dostać mandat?
Apeluję więc do tych, od których zależy prawo, aby zmienili
niebezpieczne dla mnie przepisy na bardziej ludzkie, takie, które będą
uwzględniały moje bezpieczeństwo. Proszę o możliwość jazdy chodnikiem,
chociażby do 5 km/h. Proszę o nie zmuszanie mnie do jazdy po ulicy. Błagam o
nie odbieranie mi chleba przez mandaty, których nie jestem w stanie uniknąć w
mojej walce o własne życie. Jestem pewna, że przepisy ruchu drogowego da się
tak dostosować, aby były one bezpieczne dla wszystkich. Bo póki co zagrażają
one mojemu życiu, zdrowiu i mojemu budżetowi. Powrót do obowiązku posiadania
karty rowerowej i tak niczego nie zmieni, bo taka karta nie zapewni rowerzystom
bezpieczeństwa, tak jak nie daje go kamizelka odblaskowa i kask na głowę.
Stłuczki i kolizje się zdarzają, a wychodzi z niej zwycięsko ten, który jest
silniejszy. A to sprawia, że już na starcie jesteśmy na straconej pozycji.
Marzy mi się, aby wreszcie ktoś pomyślał o nas, o naszym bezpieczeństwie i
spojrzał na nas inteligentniejszym wzrokiem niż dotychczas i zamiast tworzyć
kolejne nakazy, wreszcie stworzył życiowe przepisy, których przestrzeganie
zapewni ochronę zdrowia i życia, a nie będzie je narażać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz