Książka
„Sekretne życie Evie Hamilton” Catherine Alliott nie wyglądała jakoś
szczególnie obiecująco. Różowo białe barwy zapowiadały, że jest to literatura
dla kobiet, czym się ucieszyłam, ale spodziewałam się czegoś raczej typowego,
niewyróżniającego się, takie tam lekkie czytadło. Nawet miałam wrażenie, że
może być to całkiem nudne czytadło, a to dlatego, że książka była gruba.
Wiecie, niewielu pisarzy potrafi utrzymać uwagę czytelnika tak długo, większość
zazwyczaj wypisuje co mu ślina na język przyniesie, nie zauważając nawet, kiedy
zaczęli iść na ilość, a nie na jakość. Nie widzą, że w pewnym momencie stracili
zainteresowanie czytelnika i dalej brną w tą swoją paplaninę. Takie właśnie
przeczucia i generalizowanie towarzyszyły mojemu wyborowi. Niezbyt zachęcająco,
prawda? Ale właściwie słowo „wybór” jest tu trochę wzięte na wyrost. Bo czy
złapanie w pospiechu książki, tylko dlatego, że okłada wyglądała wesoło. a
tytuł podjudzał ciekawość, są właściwymi kryteriami gdy chodzi o wybór? Nawet
nie miałam czasu przeczytać dokładnie streszczenia z tyłu okładki. Po prostu
potrzebowałam czegoś na wakacje. „Wybrałam” więc książkę Catherine Alliott
raczej na chybił trafił i jak tylko dotarłam do domu, odłożyłam ją gdzieś na
półkę. Lato przeminęło, a ja wciąż wolałam czytać co innego, bo czułam to, w
nawet wiedziałam, że Evie Hamilton na pewno będzie nudna. A to tego ta ilość
stron. Nie zachęcało to chociażby do
tego, żeby zabrać Evie gdzieś na spacer, wrzucając ją na szybko do torebki.
Tak
minęły trzy miesiące, podczas których książka leżała odłogiem, a mój wzrok
mijał ją obojętnie. Aż wreszcie nadszedł czas, aż zabrakło mi tzw. książki do
autobusu. Nienawidzę czekać bezczynnie, czy czekam w kolejce do lekarza czy na
przystanku autobusowym, więc jedynym wyjściem dla mnie jest zabieranie ze sobą
jakiegoś czytadła, które pomaga mi to czekanie uprzyjemniać. W domu czytałam
już inną książkę i nie chciałam jej wszędzie targać ze sobą, ponieważ istniało
ryzyko, że czasem moją autobusową książkę będę musiała zostawić w pracy czy u
mamy, gdy będę obładowana zakupami. A zdarzyło się akurat, że w tym czasie
zaczęłam czytać w domu bardzo ciekawą serię, z którą po prostu nie mogłam się
rozstać. Nie, do autobusu potrzebowałam czegoś zupełnie innego, coś, co z
lekkością serca będę mogła zostawiać gdzie tylko będę miała ochotę czy potrzebę
i za czym nie będę tęsknić, nawet jak nie będziemy się widzieć kilka dni. Padło
na Catherine Alliott.
Pamiętajcie,
że byłam przekonana, że ta książka to nic niezwykłego, dlatego zdecydowałam, że
właśnie ją będę targać ze sobą, nawet jeśli znaczyło to pół kilo żywej wagi i
aż 519 stron do przeczytania. Dawałam sobie miesiąc na je przeczytanie. Nie
miałam żadnych wyrzutów sumienia na myśl o przerwach w czytaniu tej pozycji, bo
przecież i tak miała to być letnia opowieść bez specjalnego wyrazu.
Wszystkie
te plany, na szczęście, popsuła moja choroba. Chociaż, był to raczej
katalizator czegoś, co zaczęło się już wcześniej. Bo zauważyłam po jakichś
dwustu stronach (przyznacie, że niezbyt dobrze świadczy to o książce…) zaczęłam
czuć zainteresowanie, któremu nie potrafiłam się oprzeć. Wcześniej historia
opowiadana przez Alliott była faktycznie letniawa, ale dało się ją czytać z
pewnym stopniem zainteresowania. Myślę, że największym problemem autorki było
to, że zawarła w książce zbyt dużo informacji o rodzinie Evie. A raczej zbyt
rozciągnęła w czasie tę część, jakby nie patrzeć, poboczną. I jak to w życiu
rodzinnym bywa, także u rodziny Evie Hamilton, jej macochy, brata i matki, czas
płynął sobie wolno z mniejszymi lub większymi (raczej mniejszymi) dramacikami.
Jednak nie było to nic, co warte byłoby dłuższego opisywania. Owszem, był
gdzieś tam główny wątek dramatu Evie i jej męża, wątek bardzo interesujący, ale
oplatało go tyle dodatkowych, mało ciekawych wątków, że zaburzało to efekt i
spychało główną historię do rangi umiarkowanie ciekawych.
Gdy
wreszcie pojawił się On (rycerz w lśniącej zbroi przybyły prosto z bajki aby
uratować księżniczkę z opresji), zmienił się charakter opowieści. Nabrała ona
jakiegoś konkretniejszego kształtu i podniosła temperaturę wokół Evie o parę
stopni. Na początku tylko o parę, ale ja wiedziałam (cóż, spore doświadczenie w
czytaniu romansów się kłania), że On jest kimś więcej niż tylko mężczyzną, w
którego w gniewie wjechała samochodem główna bohaterka. A skąd to wiem? Cóż,
czy Wy, kiedy się kłócicie z kimś obcym, gdy właśnie doznaliście głębokiego
szoku z powodu spowiedzi partnera i do tego wjeżdżacie komuś autem w tyłek, to
czy zauważacie kolor jego oczu? Także od razu wiedziałam co się święci, tylko
nie wiedziałam, jakie miejsce Jemu (Ludo, Ludovic) zostało przeznaczone w całej
tej pogmatwanej historii. Bo z pewnością nie uważam za happy end tego, że
kobietę zostawia mąż, bo ma słabość do innej, a ona na pocieszenie znajduje zastępcę.
A już na pewno nie wtedy, gdy ten mąż wydaje się być dobrym człowiekiem, a na
dodatek zdawał się nie tylko kochać swoją żonę, ale być prawdziwie w niej
zakochany, gdy się poznali po raz pierwszy. Do teraz nie wiem, po co Ludo się w
książce pojawił, dlatego wydaje mi się, myślę, że mogę śmiało to powiedzieć,
aby podkręcić temperaturę letniej powieści. I muszę przyznać, że zamysł się
udał, chociaż jednocześnie zaburzył jednolitość opowieści.
Ale
nie tylko postać Ludo sprawiła, że powieść mnie wreszcie zaciekawiła. I to tak,
że przeczytałam ją ostatecznie w ciągu dwóch dni (zawdzięczając to chorobie i
weekendowi). Okazało się bowiem, że autorka ma naprawdę ciekawy sposób
opowiadania, nie mówiąc już o bardzo ciekawym wątku, o którym wspomniała na
samym początku, na zachętę. Był to fajny zabieg, od razu wyczułam że będzie to
coś niezwykłego. Jedyny błąd autorki w tej sprawie to fakt, że ujawnienie tego
wątku w całości zajęło jej tak dużo czasu. Kazać czekać czytelnikowi na coś takiego
ponad dwieście stron było bardzo ryzykowne. Mogło się zakończyć odłożeniem
książki na półkę już po stu. A naprawdę byłoby szkoda. Bo pomimo całkiem
słabego wstępu, wmieszania być może niepotrzebnej osoby Ludo (zbyt to trąci
typowym romansidłem, a to na pewno nie jest tego typu książka) i słabym
zakończeniem, które było zbiegiem samych szczęśliwych zakończeń dla każdego z
pobocznych bohaterów (po raz kolejny trąci słabym romansidłem), książka była
zupełnie czymś innym niż to, co do tej pory czytałam. Gdyby nie to, że autorka
zmieszała tu różne style i dorzuciła parę zbędnych rzeczy, przez co jej książka
zbyt przypomina zwykłą komedyjkę pomieszaną z romansem i to takim z niższej
półki, opowieść o Evie Hamilton mogłaby być czymś więcej niż popularnym
czytadłem. Mogłaby z łatwością wyskoczyć z tej szufladki na wyższą półkę, gdyż
zawierała ciekawy wątek i diabelsko dobry styl odkrycia tajemnicy tamtej
zagadki z początku książki.
Mam
mieszane uczucia co do tej książki. Boję się pisać, że była naprawdę dobra, bo
zawierała kilka słabszych momentów, nosi znamię pomieszania stylów i jakby tego
było mało, jest wciśnięta w szufladkę romansu. Jednocześnie nie mogę przymykać
oczu na to, że wątek o Nevillu był świetnym przełamaniem opowieści i
wyznacznikiem tego, że Alliott ma zadatki na bardzo dobrą pisarkę. Wydaje mi
się, że gdyby chciała, gdyby skoncentrowała się na jednej książce i nie starała
się sprostać terminom wydawców, mogłaby napisać coś naprawdę fajnego i wyjątkowego,
coś, co nie nosiłoby piętna romansidła. Nie mówię tu od razu o „Dumie i
Uprzedzeniu” czy o „Przeminęło z wiatrem”, ale mogłoby z tej książki wyjść
dzieło, a nie tylko powieść. Droga Pani Alliott, jeśli mnie Pani czyta, proszę
się nad tym poważnie zastanowić, bo tkwi w Pani potencjał, którego boi się Pani
wykorzystać, albo poszła Pani po prostu na łatwiznę. Tu lepiej zamilknę, na wypadek
gdyby jednak Catherine Alliott naprawdę mnie przeczytała ;)
Mimo,
że nie mogę nagrodzić tej autorki bezgraniczną, bezkompromisową rekomendacją,
muszę ją odrobinę wyróżnić, bo naprawdę nie jest to typowa pisarka romansideł.
Spod jej pióra mógłby wyjść naprawdę dobry kawał jakiegoś ponadczasowego
romansu, może dramatu, gdyby tylko zechciała się zmierzyć z takim wyzwaniem.
Tymczasem Evie Hamiltomn nosi w sobie piętno walki stylów, jakiejś bitwy, która
rozegrała się w umyśle autorki. Jakby wiedziała ona, że ma większe możliwości w
sobie, ale wolała zamiast tego odpowiedzieć na oczekiwania wydawców i dać im
prostą, acz poczytną książkę o miłości. Dla wydawców bardziej liczy się
pieniądz niż dobra historia, dlatego pozwolili Allott na zejście poniżej jej
możliwości, byle tylko zaspokoić potrzeby prostej, niewymagającej publiczności
i tym samym pozwolić im samym zarobić więcej pieniędzy. Był to łatwy zysk, na
podjęcie ryzyka, które mogłoby im się w tym przypadku opłacić, nie było ich
stać. Należy zrozumieć tu autorkę, bo czasem ciężko jest rzucić się na głęboką
wodę gdy wszyscy wokół Ciebie oczekują czegoś innego, czegoś miernego, ale
przynoszącego pewny zysk. Czasem łatwiej się ugiąć do czyjejś woli niż podążać
za własnymi marzeniami.
Być
może się mylę widząc w Catherine Alliott zadatki na kogoś więcej niż pisarkę
poczytnej damskiej literatury kobiecej, ale sądząc z tego, jak fajnie prowadzi
narrację, jak sympatyczne i spójne stworzyła postacie, jak pozytywnie zabawna
jest jej główna bohaterka i jak dobrze autorka manipuluje emocjami, myślę, że
nie mylę się co do niej. Wszyscy główni bohaterowie są ciekawi i
niejednoznaczni. Nawet gdy wściekamy się na męża Evie, Anthony’ego, czujemy
zdziwienie, jak taki dobry człowiek mógł zdradzić swoją dziewczynę. Gdy
złościmy się na Caro, przyjaciółkę Evie, za to, że czasem potrafi być taką
czepialską, widzimy jednak drugie oblicze tej kobiety, która walczy codziennie
z biedą zaglądającą w oczy. Poza tym nie możemy nie zauważyć, że Evie czasem
naprawdę zasługuje na wściekłe reakcje Caro za swoją ślepotę i oczekiwanie, że
rodzina zawsze przyjdzie jej na pomoc, podczas gdy sama niewiele z siebie daje
innym. Nic w tej książce nie jest tak do końca jednoznaczne, wszystko ma swoje
drugie dno. I autorka zadbała o to, żebyśmy to dostrzegli.
Najbardziej
cenię w autorce to, w jaki sposób kreuje swoje postacie, w jak świetny sposób
wplotła wątek śmierci Nevilla Cartera i to, jak ciekawie poprowadziła akcję,
odsłaniając tajemnicę Anthony’ego krok po kroku, pozwalając nam, kobietom,
wściekać się razem z Evie za jego obecne i przeszłe postępowanie, jednocześnie
czując, że mimo wszystko nie jest to zły człowiek, co powodowało jeszcze
większą wewnętrzną złość. Główni bohaterowie książki nie są czarno-biali, co
utrudnia odgadnięcie, jaki będzie koniec opowieści. Wszyscy wiemy, że tego typu
książki przynoszą szczęśliwe zakończenia, ale mimo wszystko nie potrafimy tego
rozpracować w tym przypadku, zwłaszcza, że jest jeszcze Ludo i Isabella. Co i
dla kogo będzie oznaczać szczęśliwe zakończenie? Jak to w życiu bywa, bardzo
trudno jest to określić. A Catherine Alliott wcale nam tego nie ułatwia.
I
to mi się podoba w autorce. Celowo utrudnia rozwiązanie i tak trudnych ludzkich
dylematów, jednocześnie pozwalając nam w tym wszystkim odnaleźć dużo dobrej
zabawy, zafundowanej nam przez Evie Hamilton. Jej osoba jest połączeniem Rebeki
Bloomwood z „Wyznań zakupoholiczki” i
Bridget Jones z „Dziennika Bridget Jones”, ale podanym bardziej subtelnie, z
dodatkiem dramatu, jakim dla każdej kobiety jest zdrada. Evie popełnia czasem
głupie błędy, zwłaszcza gdy nie potrafi przyznać się, że czegoś nie wie, nie
rozumie, przez co popada w tarapaty. Jednak w obliczu dramatu jej rodziny
potrafi zachować się dorośle, mimo iż targają nią sprzeczne emocje. To ją
odróżnia od tych dwóch kobiet, które wcześniej wymieniłam. Evie Hamilton
zachowuje się czasem głupio, ale głupia nie jest. Jej sposób myślenia i
zachowania może wydawać się trochę głupiutki, ale niestety, kobiety tak się właśnie
zachowują, zwłaszcza gdy tracą kontrolę nad swoim życiem. Sama mam koleżankę,
która wykonała podobny manewr jak Evie, gdy zobaczyła, jak jej mąż, Ant, z
uczuciem odgarnia kosmyk włosów z twarzy innej kobiety, kobiety, z którą ma
nieślubne dziecko. Ten kawałek, mimo iż wyrósł na podłożu dramatu, był
najzabawniejszy ze wszystkich momentów w książce i naprawdę śmiałam się w głos,
gdy sobie wyobraziłam tę scenę. Oczywiście nie chodzi o moment, w którym Ant
wykonywał ten gest, tylko o to, co później zrobiła Evie.
Ogólnie
książka jest bardzo zabawna, ale w taki delikatny, subtelny sposób. Dwukrotnie
przyłapałam się na głośnym śmiechu, którego nie potrafiłam opanować, a wierzcie
mi, dzisiaj to naprawdę rzadkość. Wielokrotnie też wściekałam się jak osa na
Athony’ego i miałam ochotę go czymś rzucić, albo nawet wyrzucić go z domu,
jakbym to ja była główną bohaterką. Na szczęście Evie zachowała się jak dorosła
osoba i poddała wszystko przemyśleniom, mimo iż jej pierwsze reakcje zawsze
były takie jak moje. To też podobało mi się w Evie, ta jej dorosłość, to, że
potrafiła sprostać wszystkim problemom mimo tego, iż była to osoba, która
reagowała intuicyjnie i pod wpływem emocji. Jednak potrafiła zapanować nad
emocjami i przemyśleć wszystko i dzięki temu dostrzec, że każda rzecz ma dwa
oblicza i to, jak będzie wyglądała nasza przyszłość zależy tylko od nas.
Mimo
iż książka zaczęła się bardzo powoli, rozkręcała się powoli, uważam, że jest
bardzo ciekawa i należy się jej szansa. Uwierzcie mi, że potem akcja nabierze
tempa i zostaniecie wrzucone w dwa wymiary, typowego romansu, gdzie akcja jest
wartka, prosta i zabawna oraz wymiaru głębszego, dramatycznego. Książkę tę
można było napisać na dwa różne sposoby, przy czym dramat byłby bardziej udaną
wersją, a romans być może poczytniejszą. Autorka zdecydowała się połączyć te
dwie wersje w jedno. Czy słusznie? Raczej nie. Mimo to powstała z tego bardzo
dobra książka i ciekawa historia, choć może się czasem wydawać, że jest lekko
niespójna. Ale pamiętajcie, że wina leży w walce talentu pisarskiego autorki z
oczekiwaniami publiki. Wygrało to drugie, stąd mamy na końcu cały szereg szczęśliwych
zakończeń dla (prawie) każdego, jak z jakiegoś disnejowskiego filmu. Dorzucono
też parę niepotrzebnych całej historii, ale podgrzewających atmosferę, faktów,
żeby było ciekawiej i przyjemniej, ale naprawdę nic by się nie stało, gdyby
tego tłoku tam na końcu nie było. Byłoby to znacznie bardziej pozytywne dla
ogólnego odbioru książki. Ale wybaczcie autorce, ugięła się pod presją
oczekiwań stałych czytelników.
Pod
tą sama presją powstała zapewne postać Ludo. Mężczyzny, który spadł Evie jak
gwiazdka z nieba wtedy, kiedy do najbardziej potrzebowała. Pomógł jej przetrwać
kryzys i dodał pewności siebie w trudnych chwilach. Jednak minusem tej postaci
jest jej lekka niespójność (jedyna postać, która nie była do końca przemyślana)
i to, że był trochę nie na miejscu, Niespójność, bo ze statecznego sprzedawcy
książek nagle zmienił się pod wpływem Evie w niesfornego chłopca (taaa,
oczywiście, takie rzeczy się zdarzają…). A nie na miejscu, bo wierzcie mi,
rycerze z bajki nie stoją na każdym rogu czekając na ujawnienie, gdy ich
potrzebujemy. Owszem, posłużył do zmącenia wody wokół postaci Evie i
zmanipulowania historii tak, abyśmy nie mogli domyślić się zakończenia, ale
jednocześnie stworzył podstawy do zakończenia powieści rodem z „Dziennika
Bridget Jones”, który naprawdę nie pasował do całej koncepcji i do głównego
zakończenia. Myślę, że Catherine znacznie lepiej mogłaby rozwiązać potrzebę
stworzenia tego czegoś, co sprowadziłoby nas na manowce podczas próby
przewidzenia zakończenia. A tak postać Ludo zmusiła mnie do ustawienia tej
książki na niższą półkę niż zasługuje na to autorka. Przez jego obecność i
przez skuszenie się przez autorkę na zadowolenie szerszej publiki jestem
zmuszona wystawić tej książce czwórkę z dużym minusem, choć ma zadatki na
piątkowego ucznia.
Mimo
pewnych uchybień bardzo cenię tę książkę (nawet jeśli nie mogłam jej dać
piątki). Zaskoczyła mnie pozytywnie, bardzo pozytywnie. Doceniłam drzemiący w
niej potencjał, który pokazał mi do czego zdolna jest autorka, gdyby zechciała
podjąć ryzyko i napisać coś dla siebie, a nie dla swojego wydawcy. Jest to
pierwsza książka od dawna, która spowodowała, że czytałam parę razy ten sam urywek,
aby go dobrze zrozumieć lub przeżyć ponownie emocje w nim zawarte. Nie zdarza
mi się to obecnie wcale, współczesna literatura jest na to za słaba i nie daje
mi tego, czego potrzebuję. Dzięki Catherine Alliott dojrzałam światełko w
tunelu. Wielka szkoda, że poszła ostatecznie w kierunku romansu, bo zmarnowała
poniekąd świetny pomysł. Mogła główną historię dramatu zostawić dla innych
bohaterów, a dla Evie stworzyć coś innego, bo tak zabawnej kobiety, w swój
dorosły sposób, dawno nie poznałam. Zabawnej i postępującej głupiutko, ale
powodującej u mnie spazmy śmiechu. Do tego historia, która mogłaby być
doskonałą pożywką dla twórcy programów typu „Dlaczego ja?” przedstawiona została
w sposób dorosły i emocjonalny, powodując, że coś, co mogło być zwykłą ludzką
historią przedstawioną w szmirowaty sposób, zostało nam podane z elegancją,
przemyśleniem i dużą dozą humoru (oraz z paroma zbędnymi dodatkami ). Duży
ukłon w kierunku autorki za tak fajne podejście do problemu. I duży minus za
niewykorzystanie potencjału, który drzemał zarówno w niej, jak i w historii.
Cóż,
co tu dużo pisać, książka jest godna polecenia. Zgrabnie przetworzona historia
dawnej zdrady, która może zrujnować szczęście rodziny i walka o to, żeby
zdradzone zaufanie nie zniszczyło czegoś cennego, nad czym bohaterowie
pracowali całe życie. Świetni bohaterowie, różne charaktery i udane połączenie
historii dwóch rodzin i drobnych niesnasek i wzajemnych roszczeń, zakłócających
codzienne życie z pozoru zgranej rodziny. Podobało mi się także to, jak autorka
rozebrała na części każdy element osobowości Evie, odsłaniając nam całą prawdę
o niej, oraz jak fajnie przemyciła i zdradziła nam jej główny sekret,
mianowicie brak poczucia pewności siebie, który tyle lat maskowała pod osłoną
zadowolonej z życia żony, matki i mieszkanki Oxfordu. To, że poznałam ją tak
dobrze spowodowało, że zaczęłam patrzeć na nią inaczej i głębiej odczuwać jej
strach przed utraceniem wszystkiego, co dla niej drogie. Dzięki talentowi
Catherine Alliott niemal stałam się Evie i razem z nią musiałam stawić czoła
dramatowi, jaki się jej przytrafił. I obawiam się, że Evie postąpiła rozsądniej
i doroślej niż ja byłabym zdolna.
Po
przeczytaniu tej jednej książki Catherine Alliott mam ochotę na następne. Chcę
zobaczyć, czy to głębokie spojrzenie, fajna narracja i ciekawe ujęcie tej
prostej z pozoru historii to był jednorazowy przypadek, czy też drzemiący jeszcze
talent, który dojrzałam przez kartki tej książki, ukryty jest także między
kartami innych, a zwłaszcza pierwszej jej książki. Mam też nieodparte wrażenie,
że będziecie mieli dokładnie taki sam stopień ciekawości i nieodpartej chęci,
by dotrzeć do innych jej książek, jaki stał się moim udziałem.
Niestety
wygląda na to, że będzie to dane tylko tym, którzy lubią i potrafią czytać po
angielsku, gdyż nie znalazłam w Internecie polskich przekładów. Jeśli nie macie
nic przeciwko, koniecznie zajrzyjcie do księgozbioru Alliott, a już na pewno
poznajcie Evie Hamilton i jej dylematy, bo jest to warta poznania osoba, mimo
iż tylko fikcyjna. Polubicie ją od pierwszych stron, a im bardziej zagłębicie
się w książkę, tym sympatia ta będzie rosła, aż wreszcie zaczniecie jej
kibicować i nawet nie wiedzieć kiedy, spostrzeżecie, że trzymacie za nią
kciuki, metaforycznie oczywiście. Jednak ostrzegam, jeśli jesteście facetami,
możecie nie zrozumieć tej książki, tak jak nigdy nie zrozumiecie kobiet, nawet
przy pomocy zaawansowanej technologii. Jest to książka typowo dla kobiet, o
problemach kobiet i ich sposobie myślenia. Jeśli jesteście kobietami, w tej
książce odnajdziecie siebie. I będzie to naprawdę fajna przygoda. Szczerze Wam
tę książkę polecam moje drogie i życzę dobrej zabawy.