Ach,
nareszcie coś się zaczęło dziać! Tak jak w poprzednim tomie, „Cieniach
śmierci”, widziałam zastój, tak w „Sieci spisków” George R.R. Martin ruszył z
kopyta. Zupełnie, jakby przeczytał moją wcześniejszą recenzję i bał się, że
mnie straci jako czytelnika. Ale bez obaw, „Sieć spisków” przywróciła mi wiarę
w Martina i jego twórczy potencjał. W „Sieci” dzieje się wszystko, czego brakowało
mi w poprzednim tomie sagi. Martin znowu skradł moją jaźń, moje ciało i duszę,
dając mi wszystko, czego potrzebowałam i usuwając mi z oczu mało interesujących
bohaterów.
Największym
plusem „Sieci spisków” jest brak Daenerys Targaryen, a i Arya pojawia się tylko
na chwilę, krzyżując swe drogi z Samwellem Tarly. Odkąd Arya wylądowała w
Braavos i znalazła schronienie w Domu Czerni i Bieli, zaczęła się dla niej
baśń, która tak mocno przypominała otoczkę, w której ukazywane jest życie Dany,
ostatniej z rodu Targaryenów. Aż strach było o tym czytać. Nic się nie działo,
a to, co przeżywała w Braavos Arya nie miało żadnego wpływu na wydarzenia i
losy innych bohaterów. Można by było śmiało przymknąć oko i udawać, że tych rozdziałów
wcale nie było. I myślę, że tak byłoby najlepiej dla całej historii. Nie ma
sensu odciągać uwagi czytelnika mało znaczącymi powiastkami, bo można go zrazić
do książki. Nie jest to nic nowego, że autor traci rozpęd, pisząc kolejne tomy
i wchodzi na mieliznę wyobraźni, gdy nie potrafi rozstać się z historią, która
przyniosła mu sławę. Tak było chociażby z Pamiętnikami wampirów. Łatwo stracić
kontakt z czytelnikiem, a trudno go odzyskać. Martin podjął spore ryzyko,
uspokajając swoją historię, przeznaczając cały tom na nic nie wnoszące historyjki
i koncentrując się na pionach, zamiast ruszać królowymi na szachownicy Gry o
tron. Nie wiem, jaki cel przyświecał temu posunięciu, ale jestem pewna, że
znalazło się kilka osób, które zwątpiło w talent Martina i zaczęło się
doszukiwać u niego twórczego przemęczenia. Jedną z tych osób byłam ja.
Jednak
swoim kolejnym tomem pisarz udowodnił, że jest tak samo płodny, jak wtedy, gdy
ślęczał nad pierwszym tomem „Gry o tron”. Z tego, czego dowiedziałam się z
Internetu, oba tomy „Uczty dla wron” ukazały się w tym samym roku, co może dać
podejrzenie, że pisano je równolegle. Może to było powodem tak dostrzegalnej różnicy
pomiędzy nimi? Pierwszy tom autor poświęcił dla dobra następnego? Jeśli tak,
było to dość ryzykowne. Przecież wystarczyło napisać tylko jeden z nich, nie
siląc się na dwa i w tym jednym dać z siebie wszystko. Dużo trudniej jest
zatrzymać czytelnika na dłużej, niż rozpalić jego ciekawość pierwszym tomem.
Jestem
dość surowa wobec Martina, ale to wszystko jest jego winą. Po tym, jak nie
pozwolił mi na znużenie (pomijając oczywiście rozdziały traktujące o Daenerys)
w ponad tysiącstronicowym „Starciu królów”, byłam zdziwiona, że nagle dostałam nudniejszy
kawałek do przeczytania. Zaczęłam obawiać się o jego talent i o losy sagi. Lecz
teraz widzę, że martwiłam się niepotrzebnie. Dawny Martin powrócił w „Sieci
spisków”. Wróciło też upodobanie do wysyłania na tamten świat ważniejszych
bohaterów. Z powodu głupoty Aryi nie żyje Ogar. Uratował ją przed pewną
śmiercią, a ona zostawiła go krwawiącego na śmierć. Nie poznała w nim
udręczonej duszy, która potrzebowała kogoś, kto by ją uleczył. Sansa nigdy już
nie będzie miała możliwości stania się tą, która była jedyną osobą, mogącą
przynieść ukojenie głęboko zranionemu człowiekowi, jakim był Sandor Clegane. To
jego brat Gregor powinien tak umrzeć, nie Sandor. Ale i Gregora spotkała kara
na jaką zasłużył, to jedyne moje pocieszenie. Uroniłam łezkę nad losem Sandora
i jego smutnym życiem. Żałuję, że jego rana, zadana mu przez brata, nie zdążyła
się zagoić, bo chociaż wszyscy znali Ogara jako człowieka brutalnego, on miał w
sobie ukryte dobro i to nieznane oblicze ukazał tylko Sansie. Żal mi go i
uważam, że to wielka szkoda, iż jego udręczone życie skończyło się tak marnie.
Mam nadzieję, że Arya dobrze wykorzysta to życie, które podarował jej Ogar i
nie będzie już robić kolejnych głupstw. Chociaż nadzieje są niewielkie. Wątpię,
żeby bawienie się w swojego ojca, Neda Starka, było tym, czego Arya
potrzebowała w tej chwili. Zabijanie w obronie własnej to jedno, a wymierzanie
sprawiedliwości dezerterowi z Nocnej Straży to drugie, zwłaszcza, gdy robi się
to z zaskoczenia, jak zwykły rabuś. Kiedyś lubiłam Aryę, a nie mogłam ścierpieć
Sansy za to, jaką naiwną gąską była. Teraz moja sympatia przesunęła się
zdecydowanie na Sansę Stark. Myślę, że Arya jeszcze wiele się musi w życiu
nauczyć, lecz obawiam się, że jej głowa jest zbyt twarda, by jakakolwiek nauka
mogła się przebić przez ten zakuty łeb.
Moje
serce zawojował ten tom szczególnie z powodu Jaimego Lannistera i Brienne.
Można by śmiało pokusić się o stwierdzenie, że ta cześć została im poświęcona.
Dostałam więc to, czego tak bardzo pragnęłam. Jaime wreszcie dowiedział się o
prawdziwej naturze swej słodkiej siostry Cersei i mam nadzieję, że znajdzie
siły, aby się od niej uwolnić. Natomiast bardzo martwię się o Brienne. Jej
spotkanie z kobietą Kamienne Serce nie przebiegło tak, jak sobie to
wyobrażałam. A jako że Martin nieraz pokazywał, jak łatwo mu rozstać się z
głównymi bohaterami, obawiam się, że Dziewica z Tarthu może skończyć tak, jak
wszyscy ci, których zdążyłam pokochać i którym napisałam w głowie własną
historię, zanim Martin zmiótł światło ich życia jednym machnięciem pióra. Nie
wiem jak zniosę jej stratę. Czy i Jaimego pisarz zamierza mi odebrać? A może
również Jona Snow i jego wilkora Ducha? Boję się, ze niedługo zostanę sama,
otoczona przez szkaradne postacie, których nienawidzę i nie zostanie mi już nic
do kochania. Nawet Lorasa Tyrella, porywczego młodzieńca i brata Margaery
Tyrell, zdążyłam polubić chwilę przed tym jak padł ofiarą knowań Cersei,
królowej o twardym sercu. Rycerz Kwiatów miał szansę zostać tym, kim kiedyś
chciał być Jaime. Następcą Miecza Poranka a nawet Smoczego Rycerza. Niestety
tak łatwo wpadł w pułapkę Cersei, jakby był muchą, która wpada na lep. Szkoda
mi go, bo naprawdę zaczęłam go lubić, mimo jego zbyt wielkiej pewności siebie i
lekkiego zadufania w sobie. Ale Jaime był taki sam a nie przeszkodziło mi to w
ulokowaniu w nim uczuć. Teraz boję się kierować sympatię na kogokolwiek, bo nie
chcę, aby autor sagi odebrał mi tę osobę bez żadnych skrupułów, tak jak to
robił do tej pory.
Jak
sam pisarz zauważył, „Sieć spisków” skupia się na kilku wybranych bohaterach,
pozostawiając w tajemnicy losy innych. Przez cały tom nie dowiadujemy się
niczego o Jonie Snow, jego braciach, Tyrionie czy Daenerys. Jest to powieść o
spiskach Cersei Lannister, o walce Brienne o wypełnienie przysięgi i o Jaimem
Lannisterze, któremu Tyrion otworzył oczy na naturę ich siostry. Dzięki temu
zabiegowi, „Sieć spisków” stała się esencją historii o najciekawszych
bohaterach. Chyba dlatego tak bardzo mi się spodobała.
Dostałam
też piękny prezent od autora. Wreszcie plany Cersei zostały pokrzyżowane i
otrzymała od losu niespodziankę, jakiej się na pewno nie spodziewała. Niestety,
wiem z pewnych źródeł, że suka z piekła rodem, zwana Cersei Lannister, zostanie
z nami aż do końca, przynajmniej do końca „Tańca ze smokami”, czyli ostatnich
tomów sagi, które ukazały się w Polsce do tej pory. Nie byłam w stanie dłużej
powstrzymywać ciekawości i zapytałam o Cersei koleżankę, która mnie zaraziła
miłością do Gry o tron i ona potwierdziła moje podejrzenia. Cersei jest w
stanie przeżyć wszystko. Ona jest jak karaluch, który według niektórych jest w
stanie przetrwać nawet wybuch bomby atomowej. Jednak wierzę, że mimo wszystko
sprawiedliwość w książkach istnieje i przepowiednia starej Maggy Żaby wreszcie
dosięgnie Cersei. Jestem tylko ciekawa kto będzie tą księżniczką, która ją
obali- Sansa czy Daenerys. Ciekawi mnie też to, czy ktoś poczuł choć odrobinę
żalu nad młodą Cersei, która marzyła o małżeństwie z księciem Rhaegarem, jak
jej obiecał ojciec, a w zamian dostała Roberta Baratheona? Mnie w ogólne nie
wzruszyła jej historia i jestem pewna, że jej podła natura drzemała w niej od
początku jej istnienia i po prostu otrzymała to, na co zasłużyła. Niech piekło
pochłonie Ceresi Lannister! Byle nie pociągnęła za sobą Jaimego…
George
R.R. Martn pozostawił mnie w lekkiej gorączce. Gdybym mogła, rzuciłabym
wszystko i chwyciła kolejny tom. Niestety obowiązki tym razem wygrały batalię.
Przynajmniej do czasu, aż nie otworzę kolejnej strony i nie zanurzę się w tańcu
ze smokami. Muszę się dowiedzieć, co się stało z Brienne i czy Jaime ocali
Tommena przed losem, jaki przepowiedziała jej matce Maegi. Obawiam się jednak, że ten tom, którego tak wyczekuję, będzie
poświęcony zupełnie innym bohaterom, odsuniętym tymczasowo w cień. A to oznacza Daenerys i widmo nudy.
Ale jestem w stanie to znieść, jeśli tylko dostanę Jaimego i Brienne. To już
oficjalne- zakochałam się w Jaimem… A kiedyś go tak bardzo nienawidziłam i
pogardzałam nim. Wiele osób niesłusznie zraniło go swoją pogardą i to ona
zmieniła go w Królobójcę bez honoru. Nie rozumiem tylko dlaczego Jaime jednej
Brienne wyznał, jak było naprawdę. Czy warto było unosić się honorem i
przemilczeć swoją rolę w uratowaniu królestwa z powodu jednego spojrzenia Neda
Starka? I pozwolić, aby te wydarzenia przyniosły jeszcze więcej pogardy, która
tak bardzo go zmieniła? Współczuję Jaimemu. I jednocześnie go kocham i
podziwiam. Jakaż to zaprawdę dziwna książka. Taka mieszanina uczuć, taka
zmienność. Autor sagi kieruję mną tak łatwo jakbym była marionetką. Jestem
ciekawa jakie jeszcze niespodzianki dla mnie szykuje. W którą stronę każe mi
zwrócić swoje serce. Czuję, że jeszcze nieraz mnie zaskoczy. Tymczasem zostały
mi jeszcze dwa tomy i koniec. Ach, kiedy ukażą się następne? Jak ja wytrzymam
bez Gry o tron?
Przy
okazji szepnę jeszcze słówko, że stało się coś nieoczekiwanego. Przez tego
całego Jaimego mam ochotę obejrzeć serial! Sama nie mogę w to uwierzyć! To mi
się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Czasem po przeczytaniu książki ciągnęło mnie do
filmu i odwrotnie, ale żeby serial? Niemożliwe! Ta książka ma w sobie
niesamowitą moc. Proszę, proszę, niech „Winds of Winter” ukażą się jeszcze w
tym roku! A tymczasem lecę oddać „Sieć spisków” do biblioteki, bo niecierpliwi
fani sagi stoją już w kolejce za tym tomem. Jest magia w tej książce, oj jest!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz