Książka miała być fantastyczna,
porywająca, zaskakująca i zabawna do
utraty tchu, a w mojej ocenie była typową przedstawicielką nowoczesnej
anglojęzycznej literatury. Owszem, zabawną, ale nie ponadprzeciętnie.
Zaskakującą zaś nie była wcale, bo jeśli wyjąć z niej seks, wokół którego się
obraca, zostaje nam zwykła komedia romantyczna z przerysowanymi męskimi
charakterami i równie przejaskrawionymi postaciami trzecioplanowymi, z typowym
happy endem (ups, przepraszam za spoiler; ale dość wcześnie widzimy do czego
wszystko zmierza, więc czuję, że mogę sobie pozwolić na tę małą niezręczność) i
dziwnymi imionami, jakby współcześni pisarze uparli się, że jak nie ma
oryginalnego imienia, książka w magiczny sposób przestanie być zabawna. Męczy
mnie ten trend już od jakiegoś czasu i liczyłam na małą odmianę, tyle peanów
pochwalnych naczytałam się z okładki książki. Tymczasem rzeczywistość nie
odbiegała od tego, do czego przyzwyczaiły mnie obecne listy książkowych
bestsellerów. Zresztą już po okładce i zapowiedzi z okładki mogłam wyczytać, z
czym przyjdzie mi się zetknąć. Doświadczenie to kopalnia wiedzy, muszę to tu
przyznać.
Ale od początku. Książka opowiada
o kobiecie przed czterdziestką, z dwoma nieudanymi związkami z przeszłości, które
zaowocowały córką, rozwodem i okazałym domem wraz z alimentami pozwalającymi na
spokojne życie oraz gronem najbliższych przyjaciół, z których dwójka to byli
partnerzy seksualni. Jak przystało na nowoczesną literaturę, która uczy nas
tolerancji do wszystkiego co się rusza, mamy też ojca z zapędami
homoseksualnymi i grupkę szalonych matek, z którymi bohaterka opowieści
zgodziła się spotykać raz w tygodniu przez wzgląd na dobro dziecka. Te wtorki
na placu zabaw pokazują nam kobiety od najgorszej, najgłupszej strony i było mi
naprawdę ciężko przez to przebrnąć, jako że ja nigdy takich kobiet nie
spotkałam i nie rozumiem, jak autorka, również kobieta, może tak nisko osądzić
własny gatunek. Jeśli miało to posłużyć podniesieniu książki na wyższy poziom
dowcipu, to niestety nie udało się w moim przypadku, ponieważ ja preferuję
inteligentne dowcipy zamiast te, bazujące na najniższych cechach i pobudkach
ludzkich.
Kolejną rzeczą, którą oceniam
nisko jest przekaz. India Knight daje nam głównego bohatera, który oprócz
opiekuńczości wobec swojej współlokatorki i jej dziecka, poczucia humoru,
męskości i wizualnie dobrze skonstruowanego męskiego ciała, jest jednocześnie
typowym samcem bez cienia empatii, nie stroniącego od alkoholu, narkotyków i
kobiet na jedną noc. Jeśli to jest współczesny Rhett Butler, to współczuję dzisiejszym
pokoleniom, jeśli takie wzory stawia się im przed oczami. Zaczynam mieć też
wątpliwości, czy książki nadal są wartościowym źródłem informacji o życiu.
Kiedyś człowiek wzorował się na postaciach, uczył się o nich, czerpał wszelaką
wiedzę z przekazów zapisanych pomiędzy kartkami. Dzisiaj mam wrażenie, że
pisarstwo zeszło na złe tory w pogoni za pieniądzem, produkując „dzieła” opierające
swoje historie na najniższych ludzkich cechach i pobudkach, które są dla
społeczeństwa najbardziej pociągające, aby w ten sposób czerpać zyski ze
sprzedaży, nie dbając zupełnie o przekaz. Czy tak nisko upadliśmy w swoim
rozumowaniu? Jak inteligentny homo sapiens może tak mało korzystać z tego, co
dała mu ewolucja?
Jak przystało na nowoczesne
standardy, India Knight uczy nas egzystencji w zgodzie z zen, feng shui i
innymi regułami dobrego życia, typu zero waste czy reszty nowoczesnego
badziewia, które pokazuje nam od nowa jak żyć, jakbyśmy sami tego nie wiedzieli.
Zatem z jej książki dowiadujemy się między innymi w jaki sposób możemy stać się
ludźmi cywilizowanymi i utrzymywać bliskie i zdrowe kontakty z naszymi byłymi.
Wystarczy tylko przyjmować ich w swoim domu i pozwolić im zapraszać panny do
tegoż domu czy nawet zezwolić im na seks z nowymi partnerami pod naszym dachem,
gdzie wychowujemy nasze dziecko, które przecież jest w tym wieku, gdzie chłonie
wiedzę jak gąbka. Do tego pozwalajmy naszym męskim przystojnym przyjaciołom
również mieszkać pod naszym dachem i sprowadzać co noc inną kobietę, aby
słuchać jak uprawiają dziki seks za ścianą, po czym prosić ich o seksualne
porady i opowiadać im wszystko o swoim życiu intymnym. Dobrze jest też chodzić
do łóżka z przygodnymi facetami, których się dopiero poznało, bo przecież po
rozstaniu z ostatnim stałym partnerem minęło zbyt dużo czasu i człowiek ma
prawo być wygłodniałym. Nie ważne, że następnego dnia stwierdzamy, iż gra
niewarta była świeczki i najlepiej tegoż dnia żałować swoich wyborów tak
bardzo, że aż wstyd jest o tym myśleć. Tak, zdecydowanie tego potrzebuję w
dzisiejszych czasach, przekonania że po trzydziestce muszę brać co popadnie, bo
przecież nic lepszego mi się nie należy. Chyba, że to będzie maniak seksualny z
wieloma nałogami, bo przecież jest przystojny, więc parę rzeczy można mu
darować. Nawet jeśli nas też w te nałogi wciąga i nasze dziecko patrzy w niego
jak w obrazek, więc i w przyszłości będzie czerpać z niego wzorce zachowań. Tak,
zdecydowanie książka Indii Knight jest cenną pozycją na liście każdego
miłośnika książek. Niesie przecież ze sobą wspaniałe wzorce dla każdego. I do
tego jest pełna humoru, przynajmniej w mniemaniu autorki i wydawcy książki.
Ale dość tego narzekania jak
stara ciotka klotka. Trzeba iść z duchem czasu i obniżyć oczekiwania. Zatem
przełykam obrazę gatunku żeńskiego i nieperfekcyjnego księcia z bajki i
przechodzę do mocnych stron tego tytułu.
Należy ona w istocie do książek z
gatunku zabawnych i jeśli się nad tym głęboko zastanowić, to również bardzo
współczesnych. Obecnie książę z bajki musi być zabawny, pomocny i dobry w
łóżku, gdyż wszystko w dzisiejszych czasach kręci się wokół seksu. Więc jeśli
facet daje nam mityczne podwójne orgazmy i potrafi nas przegrzmocić pięć razy
dziennie, tak, żebyśmy nie potrafiły chodzić, a do tego magicznie potrafi
gotować jak szef najlepszych kuchni świata ze wszystkimi gwiazdkami Michelin
oraz zajmuje się naszym dzieckiem jak najcudowniejszy ojciec, to wszystkie jego
grzeszki idą na bok. Zwłaszcza jak wszystkie te plusy stoją w zupełnej
sprzeczności z pozostałymi partnerami, których życie stawia na naszej drodze,
obowiązkowo nadając im najgorsze cechy męskie- świr, zboczeniec, żyjący w swoim
własnym wirtualnym świecie czy podstarzały Don Juan po operacjach plastycznych.
Wtedy każdy kto potrafi sklecić parę normalnych słów będzie się wydawał
gwiazdką z nieba. Zabawne, że ja nigdy w swoim życiu nie spotkałam takich
dziwolągów, jakie wymyśliła autorka, co daje mi prawo przypuszczać, że są one
owocem wyłącznie wyobraźni silącej się na oryginalność. A wystarczyło postawić
naprzeciw Franka Boga Seksu paru zwykłych nudziarzy, żyjących bliżej realnego
świata i by to w zupełności wystarczyło, aby nasz główny bohater wyglądał przy
nich jak wygrana w loterii. Ale pomijając te heroiczne prześmiewcze wysiłki
autorki, książkę się dobrze czytało i nawet była w miarę zabawna. Erotyczna,
trochę odważna, ale też bardzo nieprawdziwa. Z zanadto wymyślnymi historiami i
bohaterami pobocznymi.
Drugą mocną stroną są główni
bohaterzy, których da się lubić. Fakt, że byli partnerzy głównej bohaterki
Stelli są przerysowani, a Frank jest pełen męskich wad, niepasujących do
księcia z bajki, których się nam wciska za dzieciaka, to i tak zasłużyli oni na
moją sympatię, bo wydawali się jedynymi normalnymi i inteligentnymi ludźmi w
tej całej historii. On zbyt idealny, ona z dwoma niepasującymi do siebie
obliczami- silnej kobiety, która daje sobie radę sama w szalonym świecie jaki
ją otacza, a jednocześnie podlotka, który dziwi się wszystkim nowinkom
seksualnym i która nigdy nie przeżyła porządnego orgazmu oraz boi się wyznać
swoje prawdziwe uczucia, gdy wreszcie je odkrywa. Wiem, że brzmi to jak
straszny spoiler, ale ta książka nie jest niczym innym jak zwykłą komedią
romantyczną ubraną w nieco ostrzejsze
piórka. A wiadomo, jak wszystkie te filmy się kończą. Jeśli więc nie lubicie
wiedzieć od samego początku, jak się potoczy akcja, sięgnijcie po coś innego,
bo książka Indi Knight jest przewidywalna i taka trochę niedojrzała, mimo że
Knight próbuje się tu bawić w dorosłą, która wie o życiu wszystko. Być może
stąd się wzięło rozszczepienie jaźni Stelli i te wszystkie okropne charaktery,
o których nie da się czytać i wymyślne przywary bohaterów oraz takowe ich
imiona i przedziwne historie życiowe. Jednak główny motyw Franka i Stelli jest
na tyle ciekawy, że można przetrwać wszystkie niedociągnięcia książki, aby
poczytać historię Kopciuszka w nieco odkurzonym i odświeżonym wydaniu.
I to by było na tyle jeśli chodzi
o „Don’t you want me?”. Książka ma swoje słabe i mocne strony i można ją
przeczytać jak nie ma nic innego pod ręką. Jednak nie polecałabym jej
nastolatkom ze względu na seksualną stronę tej powieści oraz nieprawdziwość
bohaterów. Świat tak nie wygląda jak w tej książce i choć pewne rzeczy są
niestety prawdziwe, nie wydaje mi się słuszne zakrzywianie im obrazu życia w
tym trudnym wieku. Jednak kobieta po 30-tce może znaleźć w tym pewnego rodzaju
pocieszenie i na pewno zrozumie niektóre sprawy lepiej i może nawet uśmiechnie
się z nieudolnych żartów raz czy dwa oraz łacniej przymknie oko na
niedoskonałość Franka, gdy w zamian za to dostaną nadzieję, że każdej z nas
należy się kolejna szansa na lepsze życie. Bo wszystkie do tego dążymy i postać
Franka wiarę w nową, czystą kartę podtrzymuje na tyle silnie, że książka nadaje
się do przeczytania dla każdej z nas.