Gdy wybierałam się na moją łączoną podróż Lanzarote-Kreta, myślałam, że po powrocie napiszę tekst porównujący te dwie wyspy. Miał to być ciąg dalszy postu o greckich wyspach. Jednak już podczas drugiego dnia spędzonego na eksplorowaniu pierwszej z wysp, okazało się, że nie jest ona podobna do Krety, ani do żadnej z odwiedzonych przeze mnie greckich wysp, dlatego porównywanie tu czegokolwiek nie miałoby większego sensu, bo porównuje się coś, co jest podobne, a nie tak odmienne jak Lanzarote.
Wyspa
ta nie przypominała nawet Teneryfy, kolejnej z hiszpańskich kanaryjskich
klejnotów, mimo iż obie miały swoje początki w erupcji wulkanu. Być może tak
dobrze widoczne gołym okiem różnice między Lanzarote a Teneryfą wynikają z
ilości wulkanów, których Lanzarote ma wiele, podczas gdy Teneryfa może się
pochwalić (o ile się nie mylę) jedynie Teide? Krajobraz Lanzarote składa się
głównie z majestatycznych i ginących w niskich chmurach szczytów wulkanicznych,
powulkanicznej roślinności i z wulkanicznej ziemi w przepięknych barwach, gdzieniegdzie
upiększonej czernią pól uprawnych. Uboga, niska roślinność Lanzarote i gołe,
acz mieniące się odcieniami brązu góry sprawiają, że krajobraz wyspy jest
niespotykanym nigdzie połączeniem piękna, spokoju i majestatyczności.
Oprócz
kilku większych turystycznych miast wyspa wydaje się być nietknięta ludzką
ręką, a tam, gdzie napotykamy niewielkie miasteczka i wioski, wydaje się, że
tamtejsza ludność posiadła wiedzę jak żyć zgodnie z naturą, by nie zniszczyć
jej piękna. Prawdopodobnie przyczyną tej miłości do ziemi jest to, że jest to
największe bogactwo, które karmi pokolenia i pozwala przeżyć w pewnej autonomii
od świata zewnętrznego. Gdyby nie ta ciężka w uprawie ziemia i piękno wyspy
przyciągające turystów od lat, jej mieszkańcy, nie posiadając innych źródeł
dochodu, musieliby opuścić swoją sielankę (jeśli sielanką można nazwać uprawę
czegokolwiek w tak trudnych warunkach czy poleganie na przewrotnej turystyce) w
poszukiwaniu lepszego życia.
Jednak
ja nie wyobrażam sobie lepszego życia nad to, jakie znalazłam na Lanzarote. To
chyba wpływ tych wszystkich kolorów w
pustce bez drzew i spokoju przerywanego jedynie podmuchami ciepłego wiatru. W
tej wyspie tkwi niesamowite piękno, sprawiające, że chce się wracać do tych
wszystkich skarbów ukrytych wśród skalistej ziemi. Jeśli raz wytknie się nosa z
własnego hotelowego podwórka i miejscowości, do której zawiózł nas autokar,
odkryjemy setki możliwości przeżycia przygody i zrozumiemy potencjał kryjący
się w tej wyspie. Naprawdę wystarczy poszperać trochę w Internecie, wsiąść w
samochód i odszukać te wszystkie miejsca, o których
usłyszeliśmy/przeczytaliśmy, czy być może odkryć coś, czego nikt wcześniej nie opisał.
Na
Lanzarote odnajdziemy dziwną mieszankę spokoju, podziwu i ekscytacji, gdy przyjdzie
nam pokonać zbocza kryjące plażę, którą możemy podziwiać z Mirador del Rio czy któryś z wulkanów, by na końcu tej
drogi odnaleźć piękno zapierające dech w piersiach. I to piękno spowoduje, że
nagle zapragniemy być prawdziwymi zdobywcami nie obawiającymi się absolutnie
niczego. A gdy już zdobędziemy nasz cel, poczujemy się nad wyraz spokojni,
szczęśliwi i spełnieni.
Tylko
pamiętajcie, aby odnaleźć to wszystko, musimy zrezygnować z wygód. Musimy sami
dojść do tego celu, który odnaleźliśmy w Internecie bądź na mapie, aby poczuć
satysfakcję, o której mówię. Bo jeśli dacie się zawieźć wodną taksówką na plażę pod Mirador del Rio, nie przeżyjecie tego szczęścia, które towarzyszy wspinaczce.
Jeśli nie pójdziecie pieszo na plaże Papagayo, nie ujrzycie piękna otaczającej
ich niemal pustynnej pustki. Jeśli nie zwiedzicie wszystkich plaż wokół Órzola i to w różnych
porach dnia, nie zobaczycie jak szybko zmienia się przybrzeże za sprawą
przypływów i odpływów.
I nie będzie Wam dane zaznać przygody przedzierania się
przez głęboką wodę w miejscach, w których rano było zaledwie kilka milimetrów
czystej wody oceanu. Jeśli nie wyjedziecie z miasta, nie zobaczycie jak
urokliwe są wioski i jak daleko roztaczają się widoki dzięki równinom, ani jak
wspaniale wyglądają zatopione w chmurach szczyty wulkanów. Jeśli nie zjedziecie
z głównych dróg lub nie pojedziecie tam, gdzie wydaje się, że nic nie ma, nie
będzie Wam dane stwierdzić, że gdziekolwiek się nie pojedzie, tam odnajdzie się
piękno i satysfakcjonującą, uspokajającą samotność i poczucie celu.
Nigdy
nie sądziłam, że pustka może być tak pełna życia i… ciężko to inaczej nazwać-
magii. Magii kolorów i wielorakości rzeczy do zrobienia czy miejsc do
zobaczenia. Bo taka właśnie jest Lanzarote. Mimo iż na pierwszy rzut oka na
mapy Google wydaje się pusta, jałowa, jednoraka i niezamieszkała, gdy już tam
się znajdziemy, odkryjemy feerię kolorów (a właściwie odcieni dwóch kolorów-
brązowego i czarnego z domieszką zieleni), błogą ciszę przerywaną szumem fal i
wiatru oraz śpiewem ptaków (nie mówię o miejscowościach turystycznych, które są
jednym wielkim 24-godzinnym karnawałem), a także uczucie, że możemy wszystko,
jeśli tylko zdobędziemy się na odwagę, aby po to sięgnąć.
Gdy
myślę o Lanzarote, jedno słowo zwłaszcza przychodzi mi na myśl i wybija się
ponad wszystkie inne przymiotniki i rzeczowniki. Jest nim przygoda.
Wielokrotnie już użyłam tego słowa w odniesieniu do Lanzarote (tu czy w
poprzednich postach), ale jest to najlepsze określenie na tę wyspę.
Tutaj wszystko wydaje się czekać, aby nas zaskoczyć. Wystarczy tylko zanurzyć się w tej otaczającej nas wielorodności w pozornej pustce czarnej ziemi i brązowych skał, gdzieniegdzie poprzetykanych wyhodowanymi sztucznie palmami. Jednak kiedy otworzymy oczy, zobaczymy, że ta pustka widoczna na mapie i po przylocie, to tylko pozory, a pod spodem kryje się esencja istnienia, o której, trzeba to sobie przyznać, czasem zapominamy w pogoni za życiem.
Tą esencją jest radość. Radość życia, radość z każdej przeżytej chwili. To wszystko, ten ogrom uczuć, znajdziemy na jednej wyspie. Wyspie niepodobnej do żadnej innej, jaką w życiu swoim odwiedziłam. I wyspę, co do której miałam tyle wątpliwości, gdy oglądałam jej zdjęcia satelitarne. Wyspę, na której przeżyłam wspaniałą przygodę i na którą koniecznie muszę wrócić.
Tutaj wszystko wydaje się czekać, aby nas zaskoczyć. Wystarczy tylko zanurzyć się w tej otaczającej nas wielorodności w pozornej pustce czarnej ziemi i brązowych skał, gdzieniegdzie poprzetykanych wyhodowanymi sztucznie palmami. Jednak kiedy otworzymy oczy, zobaczymy, że ta pustka widoczna na mapie i po przylocie, to tylko pozory, a pod spodem kryje się esencja istnienia, o której, trzeba to sobie przyznać, czasem zapominamy w pogoni za życiem.
Tą esencją jest radość. Radość życia, radość z każdej przeżytej chwili. To wszystko, ten ogrom uczuć, znajdziemy na jednej wyspie. Wyspie niepodobnej do żadnej innej, jaką w życiu swoim odwiedziłam. I wyspę, co do której miałam tyle wątpliwości, gdy oglądałam jej zdjęcia satelitarne. Wyspę, na której przeżyłam wspaniałą przygodę i na którą koniecznie muszę wrócić.
Kreta
Natomiast gdy chodzi o Kretę, to tak naprawdę nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Jest to typowa grecka wyspa, z typową roślinnością śródziemnomorską, typową grecką pogodą i takąż linią brzegową. Wyspa jest tak duża, że nie da się jej objechać w jeden dzień, ani nawet w dwa tygodnie.
Chyba że zależy Wam na morderczym wypadzie, bo chcecie zaoszczędzić na samochodzie i nie macie ochoty tutaj wracać. Była to pierwsza grecka wyspa i właściwie drugie miejsce za granicą, które było mi dane zwiedzić. Za pierwszą swoją wizytą zobaczyłam parę miejsc w centralnej części wyspy, poznałam paru ludzi i poczułam bakcyla, z którego do dzisiaj nie mogę się wyleczyć.
Dużo pływałam, mimo iż korzystałam prawie wyłącznie
z dwóch plaż, jeśli nie liczyć tych, zaliczonych podczas dwudniowego tournee
wypożyczonym samochodem. W związku z brakiem auta nie zobaczyłam wiele, ale
czułam, że w
tej wyspie tkwi potencjał. Składam to na karb pierwszych wrażeń. W końcu dopiero w przyszłych latach miałam zobaczyć inne i piękniejsze wyspy Hellady. Wiedziałam, że kiedyś tu wrócę, bo dużo jeszcze było do zobaczenia na tak ogromnym terenie, którego eksplorowanie było utrudnione z powodu braku własnego środka lokomocji.
tej wyspie tkwi potencjał. Składam to na karb pierwszych wrażeń. W końcu dopiero w przyszłych latach miałam zobaczyć inne i piękniejsze wyspy Hellady. Wiedziałam, że kiedyś tu wrócę, bo dużo jeszcze było do zobaczenia na tak ogromnym terenie, którego eksplorowanie było utrudnione z powodu braku własnego środka lokomocji.
Ale
prawdę mówiąc to, co zobaczyłam w tamtym pierwszym „greckim” roku, było
idealnym podsumowaniem całej wyspy. Bo wszędzie indziej jest tak samo. W tym
roku zobaczyłam zachodnią stronę wyspy, dość dobrze ją zjeździłam i muszę
przyznać ze zdziwieniem, że niewiele mnie tu rzeczy
pozytywnie zaskoczyło. Plaże są do siebie bardzo podobne, tak samo jak miasteczka. Chania ma ładne stare miasto, ale reszta jest skupiskiem domów, odpowiednikiem naszych wieżowców (tylko dużo piękniejszych). Jest całkiem nowocześnie, a w związku z tym całkiem nudnawo. Roślinność jest wszędzie podobna i jedynie senne miasteczko Georgioupolis zapadło mi w pamięć.
Może dlatego, że zobaczyłam je w środku nocy, kiedy wszystko już śpi, a cykady śpiewają najgłośniej. I dlatego, że gdy je opuszczałam po paru godzinach niespokojnej drzemki na tylnym siedzeniu samochodu, moje oczy ujrzały tę miejscowość położoną na wzgórzu o najpiękniejszej porze dnia, gdy słońce wschodziło nieśmiało wraz ze śpiewem ptaków w absolutnej ciszy
uśpionego miejsca, a na zboczach kładła się świeża mgła o lekko różowawym odcieniu. Czasem to, w jakich okolicznościach zetkniemy się z życiem wpływa na to, jak je odbieramy (tak było z moim pierwszym wypadem na Kretę, co do którego noszę w sercu ogromny sentyment, mimo odczuwania lekkiej nudy po tygodniu wyeksplorowania najbliższej okolicy- czasami staram się na siłę zapomnieć o tym uczuciu, bo przecież stoi w ogromnej niezgodzie z ogólnym uczuciem radości i zachwytu nad tamtą pierwszą podróżą do Grecji).
pozytywnie zaskoczyło. Plaże są do siebie bardzo podobne, tak samo jak miasteczka. Chania ma ładne stare miasto, ale reszta jest skupiskiem domów, odpowiednikiem naszych wieżowców (tylko dużo piękniejszych). Jest całkiem nowocześnie, a w związku z tym całkiem nudnawo. Roślinność jest wszędzie podobna i jedynie senne miasteczko Georgioupolis zapadło mi w pamięć.
Może dlatego, że zobaczyłam je w środku nocy, kiedy wszystko już śpi, a cykady śpiewają najgłośniej. I dlatego, że gdy je opuszczałam po paru godzinach niespokojnej drzemki na tylnym siedzeniu samochodu, moje oczy ujrzały tę miejscowość położoną na wzgórzu o najpiękniejszej porze dnia, gdy słońce wschodziło nieśmiało wraz ze śpiewem ptaków w absolutnej ciszy
uśpionego miejsca, a na zboczach kładła się świeża mgła o lekko różowawym odcieniu. Czasem to, w jakich okolicznościach zetkniemy się z życiem wpływa na to, jak je odbieramy (tak było z moim pierwszym wypadem na Kretę, co do którego noszę w sercu ogromny sentyment, mimo odczuwania lekkiej nudy po tygodniu wyeksplorowania najbliższej okolicy- czasami staram się na siłę zapomnieć o tym uczuciu, bo przecież stoi w ogromnej niezgodzie z ogólnym uczuciem radości i zachwytu nad tamtą pierwszą podróżą do Grecji).
Z
plaż warto jedynie wspomnieć słynną Balos, ale prawdę powiedziawszy cały jej
urok stanowi widok z góry. Z dołu miejsce to nie przedstawia się tak okazale, a
poczucie przygody, które odczuwałam zdobywając Mirador del Rio (na co złożyły
się kilometry pięcia się w górę i schodzenia w dół, prawie całkowity brak ludzi
i majestatyczna pustka całej okolicy, a także powiew wiatru, który chłodził
zgrzaną wspinaczką twarz i ta możliwość zatrzymania się na samej górze, gdy
dopada nas już mrok i objęcia wszystkiego wzrokiem, gdy wiatr mierzwi nasze
włosy… to uczucie wolności i satysfakcji, które nas wówczas opanowało jest
bezcenne i niepowtarzalne), tutaj było tylko nikłym cieniem umiarkowanej
radości z dzielenia z innymi ludźmi tej możliwości.
Może
przez tłumy, które tam przyjeżdżają (po południu sznur aut zaparkowanych na
poboczu drogi prowadzącej do laguny, nie mieszczących się na parkingu, sięga
kilometrów) i przypływają (około południa przypływa ogromny statek, który w 15
minut wypluwa masę ludzi żądnych popluskania się w błękitnych wodach tej
laguny; choć i tak większość z nich zamierza się tylko opalać i strzelać sobie
selfie) mój zachwyt tym miejscem nie był tak wielki, jak powinien, patrząc na
popularność jakim cieszy się to miejsce (chyba jestem nietypową turystką, która
za cud uważa jedynie to, co trzeba zdobyć w pocie czoła i czego nie trzeba
dzielić z tysiącami innych, w tym samym czasie)?
Może brak prywatności i unikalności, zdeptany przez wszystkich turystów, którzy zdają się przylatywać na wyspę tylko w celu zażywania słonecznych baloskich kąpieli, psuje wrażenie unikalności tego miejsca? A może to wina zbyt płytkiej wody, w której nie można ponurkować, aby odkryć nowe podwodne światy? A może jej gorzkiego smaku, nasiąkniętego gliniastą glebą? A może powodem mojej wybredności jest fakt, że biały piaseczek widoczny z góry okazuje się być ubitą gliniastą i szorstką ziemią, po której nie można chodzić gołymi stopami? A może to dlatego, że ciężko uznać za przygodę maszerowanie z deptającymi ci po piętach innymi turystami, proszącymi cię o zrobienia zdjęcia?
Może brak prywatności i unikalności, zdeptany przez wszystkich turystów, którzy zdają się przylatywać na wyspę tylko w celu zażywania słonecznych baloskich kąpieli, psuje wrażenie unikalności tego miejsca? A może to wina zbyt płytkiej wody, w której nie można ponurkować, aby odkryć nowe podwodne światy? A może jej gorzkiego smaku, nasiąkniętego gliniastą glebą? A może powodem mojej wybredności jest fakt, że biały piaseczek widoczny z góry okazuje się być ubitą gliniastą i szorstką ziemią, po której nie można chodzić gołymi stopami? A może to dlatego, że ciężko uznać za przygodę maszerowanie z deptającymi ci po piętach innymi turystami, proszącymi cię o zrobienia zdjęcia?
Jedynie
pod koniec czułam się odrobinę jak zdobywca, gdy trzeba było wejść pod górę w
spiekocie wczesnego popołudnia (nie da się tam siedzieć cały dzień, chyba że z
książką- w innym wypadku jest tam zbyt monotonnie,
zwłaszcza bez możliwości nurkowania), ale i tak nie ma to porównania do odległości, które trzeba pokonać, by zdobyć zbocze kryjące Mirador del Rio (poczucie przygody jest tam tak wielkie, że ma się ochotę rozpalić ognisko i zostać na noc pod namiotem, czując się jak rozbitek Robinson).
zwłaszcza bez możliwości nurkowania), ale i tak nie ma to porównania do odległości, które trzeba pokonać, by zdobyć zbocze kryjące Mirador del Rio (poczucie przygody jest tam tak wielkie, że ma się ochotę rozpalić ognisko i zostać na noc pod namiotem, czując się jak rozbitek Robinson).
Tak
naprawdę jedynymi chwilami zapierającymi dech w piersiach na Balos są: pierwsze
spojrzenie na plażę z góry, wspinaczka w górę, zobaczenie jak sportowe auto
urywa sobie skrzynię biegów (czy cokolwiek to było) na pełnym dziur parkingu i
widok na sznur aut zaparkowanych gdzieś w połowie drogi na
Balos. Co, patrząc na to, że od momentu gdzie płaci się za bilet wstępu zostaje nam jeszcze parę dobrych kilometrów do pokonania, zdaje się być nie lada osiągnięciem, gdy trzeba iść pieszo w upale, obładowani ręcznikami i jedzeniem (zawsze można bazować na sklepiku, który znajduje się na dole i leżakach z parasolkami… tak, zdecydowanie czuje się tam przygodę… ;)).
P.S. Trzeba pamiętać, że przed wjazdem trzeba będzie zapłacić bilet wstępu czyli 1 euro za osobę, droga do plaży jest szutrowa ale przejezdna bez większego problemu, wystarczy tylko jechać z odpowiednią prędkością. Droga jest wystarczająco szeroka, aby dwa auta bez problemu się wyminęły i osoby, które piszą o niebezpiecznym urwisku nie wiedzą najwyraźniej co znaczy słowo "urwisko". Tylko osoba kompletnie pijana byłaby w stanie zjechać z tego "urwiska" prosto w "przepaść". Używam tutaj sarkazmu, ponieważ nie ma żadnego urwiska ani przepaści i osoba z najmniejszymi zdolnościami potrafiłaby przejechać tą drogą bez problemu. Jedynymi problemami jakie można spotkać to problem ze znalezieniem miejsca do zaparkowania, dziurawa nawierzchnia na samym terenie "parkingu" oraz konieczność spaceru w upale, najpierw z górki, co jest całkiem przyjemne, potem pod górę, co może sprawić trochę kłopotu osobom starszym, dzieciom i tym,co zapomnieli zabrać ze sobą wodę. Nie polecam zabierać ze sobą wózków, natomiast nie wolno zapomnieć o czapce.
Więcej przygody czuje się gdy trzeba zejść na plażę Seitan Limania (w Aghios Spyridhonas). Jest ona równie zatłoczona co Balos, ale dużo, dużo mniejsza i nie taka (wydawałoby się) efektowna, jednak lepsza do pływania, nurkowania i podziwiania widoków, gdyż ukryta jest między dwoma zboczami Półwyspu Akrotiri, na pierwszy rzut oka niemożliwymi do zdobycia.
Jednak miejsce to jest dostępne, co bez problemu zobaczycie, gdy dojedziecie do parkingu (polecam wycieczkę bliżej rana, gdyż w przeciwnym wypadku przeżyjecie kawałek balosowego parkingu.
Balos. Co, patrząc na to, że od momentu gdzie płaci się za bilet wstępu zostaje nam jeszcze parę dobrych kilometrów do pokonania, zdaje się być nie lada osiągnięciem, gdy trzeba iść pieszo w upale, obładowani ręcznikami i jedzeniem (zawsze można bazować na sklepiku, który znajduje się na dole i leżakach z parasolkami… tak, zdecydowanie czuje się tam przygodę… ;)).
P.S. Trzeba pamiętać, że przed wjazdem trzeba będzie zapłacić bilet wstępu czyli 1 euro za osobę, droga do plaży jest szutrowa ale przejezdna bez większego problemu, wystarczy tylko jechać z odpowiednią prędkością. Droga jest wystarczająco szeroka, aby dwa auta bez problemu się wyminęły i osoby, które piszą o niebezpiecznym urwisku nie wiedzą najwyraźniej co znaczy słowo "urwisko". Tylko osoba kompletnie pijana byłaby w stanie zjechać z tego "urwiska" prosto w "przepaść". Używam tutaj sarkazmu, ponieważ nie ma żadnego urwiska ani przepaści i osoba z najmniejszymi zdolnościami potrafiłaby przejechać tą drogą bez problemu. Jedynymi problemami jakie można spotkać to problem ze znalezieniem miejsca do zaparkowania, dziurawa nawierzchnia na samym terenie "parkingu" oraz konieczność spaceru w upale, najpierw z górki, co jest całkiem przyjemne, potem pod górę, co może sprawić trochę kłopotu osobom starszym, dzieciom i tym,co zapomnieli zabrać ze sobą wodę. Nie polecam zabierać ze sobą wózków, natomiast nie wolno zapomnieć o czapce.
Więcej przygody czuje się gdy trzeba zejść na plażę Seitan Limania (w Aghios Spyridhonas). Jest ona równie zatłoczona co Balos, ale dużo, dużo mniejsza i nie taka (wydawałoby się) efektowna, jednak lepsza do pływania, nurkowania i podziwiania widoków, gdyż ukryta jest między dwoma zboczami Półwyspu Akrotiri, na pierwszy rzut oka niemożliwymi do zdobycia.
Jednak miejsce to jest dostępne, co bez problemu zobaczycie, gdy dojedziecie do parkingu (polecam wycieczkę bliżej rana, gdyż w przeciwnym wypadku przeżyjecie kawałek balosowego parkingu.
A patrząc na to, że wszędzie jest pod górkę, koniec końców lepiej jest wstać trochę wcześniej niż wdrapywać się potem do swojego samochodu). Plaża ta jest bardzo ciekawa ze względu na swoje położenia, na trudność zejścia/wejścia (nie polecam dla małych dzieci i posiadaczy wózków- lepiej już zejść na Balos, po kamiennych schodach, niż zjeżdżać na czterech literach po skalnych zboczach z usuwającymi się spod stóp kamykami, trzymając
dodatkowo w rękach dziecko; zejście z prawej strony jest mniej wymagające i niebezpieczne) jak i na piękną, czystą wodę. Jedynie nie należy się oddalać za bardzo od naturalnego falochronu utworzonego przez klify otaczające plażę, chyba że ktoś ufa całkowicie swoim zdolnościom pływackim i niestraszne mu pływanie pod prąd. Należy też zwracać uwagę na to, co dzieje się na klifach, zwłaszcza jeśli pływamy tuż przy nich, aby nie spotkała nas niespodzianka w postaci lądującego nam na plecach amatora skoków.
Oprócz
tych dwóch plaż mamy jeszcze Elafonisi z ciekawym zjawiskiem podobnym do tego,
które znamy z Prasonisi na Rodos (tutaj możemy przeżyć kawałek Lanzarote z jego
przypływami i odpływami, choć nie są tak efektowne jak na hiszpańskiej Wyspie
Kanaryjskiej),
piękna w swej prostocie choć niepozorna plaża w Platanias (a może to było w Gerani?), gdzie woda zawsze była ciepła, a zachody słońca najpiękniejsze, dzięki czemu wspaniale się tam walczyło z bezpiecznymi, choć całkiem bojowymi falami aż do samego zmierzchu (wspaniałe uczucie, takie kołysanie się na falach, gdy słońce nad naszymi głowami zachodzi, przez co nie wiadomo, czy pływać, czy wyskakiwać z wody, aby porobić setki fotek przepięknie formułujących się w chmurach kolorowych słonecznych kształtów), a także niby normalna, a jednak dająca namiastkę przygody plaża w Kato Daratso (Iguana Beach).
piękna w swej prostocie choć niepozorna plaża w Platanias (a może to było w Gerani?), gdzie woda zawsze była ciepła, a zachody słońca najpiękniejsze, dzięki czemu wspaniale się tam walczyło z bezpiecznymi, choć całkiem bojowymi falami aż do samego zmierzchu (wspaniałe uczucie, takie kołysanie się na falach, gdy słońce nad naszymi głowami zachodzi, przez co nie wiadomo, czy pływać, czy wyskakiwać z wody, aby porobić setki fotek przepięknie formułujących się w chmurach kolorowych słonecznych kształtów), a także niby normalna, a jednak dająca namiastkę przygody plaża w Kato Daratso (Iguana Beach).
Na
tej plaży możemy się poczuć jak prawdziwi zdobywcy, gdy weźmiemy sobie za cel
odległą o jakiś kilometr ogromną skałę, która wydaje się być na wyciągnięcie
ręki, a której prawdziwą odległość jesteśmy w stanie oszacować dopiero, jak
rozpoczniemy walkę z pierwszymi falami. Woda jest tam bardzo
ciepła, otaczają nas niewielkie klify chroniące przed uderzeniami silniejszych fal, a przed nami rysuje się ta niedościgniona skała, do której docierają najbardziej wytrwali. Większość rezygnuje w połowie drogi, nie z powodu trudności zdobycia celu (choć dopłynięcie do niej może być efektem godzinnej walki z żywiołem w jedną stronę), lecz z powodu braku ducha przygody.
Ja ścigałam się z pewnym nieznajomym panem i było wspaniale, aż nagle zdałam sobie sprawę, że wyścig i powrót do plaży zajmą mi więcej czasu niż jestem w stanie poświecić. Nie chciałam wystawiać na próbę cierpliwości mojego czekającego na brzegu męża. Gdybyśmy zaś wspólnie wybrali się w tę wodną wycieczkę, byłoby naprawdę cudownie. Ze względu na poczucie przygody, celu,
walki o ten cel i ciekawych widoków, których dostarczają te dwa klify widziany od strony morza. Oraz cenne i niepowtarzalne uczucie satysfakcjonującego odosobnienia. Bo gdy miniemy pluskające się w cieplutkiej wodzie stada staruszków i spojrzymy na nich z daleka, z naszej wodnej samotni, poczucie wyjątkowości chwili staje się tak cenne, że na końcu tej przygody decydujemy się na wyróżnienie tego miejsca i stawienie go w pierwszej piątce przeżyć wartych wspomnienia.
ciepła, otaczają nas niewielkie klify chroniące przed uderzeniami silniejszych fal, a przed nami rysuje się ta niedościgniona skała, do której docierają najbardziej wytrwali. Większość rezygnuje w połowie drogi, nie z powodu trudności zdobycia celu (choć dopłynięcie do niej może być efektem godzinnej walki z żywiołem w jedną stronę), lecz z powodu braku ducha przygody.
Ja ścigałam się z pewnym nieznajomym panem i było wspaniale, aż nagle zdałam sobie sprawę, że wyścig i powrót do plaży zajmą mi więcej czasu niż jestem w stanie poświecić. Nie chciałam wystawiać na próbę cierpliwości mojego czekającego na brzegu męża. Gdybyśmy zaś wspólnie wybrali się w tę wodną wycieczkę, byłoby naprawdę cudownie. Ze względu na poczucie przygody, celu,
walki o ten cel i ciekawych widoków, których dostarczają te dwa klify widziany od strony morza. Oraz cenne i niepowtarzalne uczucie satysfakcjonującego odosobnienia. Bo gdy miniemy pluskające się w cieplutkiej wodzie stada staruszków i spojrzymy na nich z daleka, z naszej wodnej samotni, poczucie wyjątkowości chwili staje się tak cenne, że na końcu tej przygody decydujemy się na wyróżnienie tego miejsca i stawienie go w pierwszej piątce przeżyć wartych wspomnienia.
To
wyróżnienie może zdziwić niektóre osoby, które widziały plażę, ale jak
wspomniałam wcześniej, to, jak odbieramy miejsca, w których byliśmy, zależy w
dużym stopniu od okoliczności, jakie towarzyszyły owej wizycie. Ja tę plażę
wspominam w wyjątkowy sposób, bo wypłynęłam jak Stary Człowiek i Morze w
poszukiwaniu przygody i ją znalazłam. Bo dopiero jak znalazłam się daleko od
ludzi, poczułam naprawdę klimat tego miejsca (trzeba przymknąć oczy na
pływające na większej odległości śmieci- urok plaż schowanych w zatokach).
Warto
jeszcze wspomnieć maleńką acz urokliwą i pełną ryb Koutalis Beach usytuowaną
między Cape Drapano a Kokino Horio, ukrytą pomiędzy dwoma niskimi klifami
tworzącymi wąskie gardło i formującymi naturalne falochrony.
I to by było tyle. Pozostały urok kryjący się w wyspie znajdziemy wysoko w górach. To tam widoki zapierają dech w piersi, a poczucie przygody odczujemy siedząc za kółkiem samochodu, gdy przyjdzie nam pokonywać kręte drogi wijące się pomiędzy wierzchołkami przepięknych, majestatycznych gór. Im dalej w głąb wyspy wjedziecie, tym więcej zobaczycie. Natomiast plaże Was
nie zaskoczą, a nurkując zobaczycie mniej ciekawych istot podwodnych niż na Lanzarote, która jest dużo bardziej różnorodna pod tym względem (i nie tylko tym).
I to by było tyle. Pozostały urok kryjący się w wyspie znajdziemy wysoko w górach. To tam widoki zapierają dech w piersi, a poczucie przygody odczujemy siedząc za kółkiem samochodu, gdy przyjdzie nam pokonywać kręte drogi wijące się pomiędzy wierzchołkami przepięknych, majestatycznych gór. Im dalej w głąb wyspy wjedziecie, tym więcej zobaczycie. Natomiast plaże Was
nie zaskoczą, a nurkując zobaczycie mniej ciekawych istot podwodnych niż na Lanzarote, która jest dużo bardziej różnorodna pod tym względem (i nie tylko tym).
Jeśli
zastanawiacie się która część wyspy jest ciekawsza, powiedziałabym, że
centralna. W górach centralnej części wyspy znajdziecie piękniejsze miejsca do
zwiedzania, które są bardziej majestatyczne i bardziej opustoszałe, przez co
odczujecie większą satysfakcję z ich odnalezienia.
Co do miast, Rethymno moim zdaniem ma ciekawszą starą część, mniej tłumną gdy postanowimy celowo zgubić się w wąskich uliczkach i ogólnie jest to piękniejsze miasto. Można się tu wałęsać dłużej niż w Chani i jest więcej rzeczy do zobaczenia. A w bliskim sąsiedztwie jest tzw. (przeze mnie ;)) mała Chania, czyli Heraklion- nowoczesne, tętniące życiem miasto dla młodych, żądnych zabawy po późne godziny wieczorne
(choć i w Chani, w starym mieście, znajdą oni trochę rozrywek, jednak po jednym dniu wałęsania się ulicami centrum znają je już na wylot, podczas gdy w Rethymnie czujemy, że to miasto ma duszę… jakby samo było miłośnikiem wielkich, niezapomnianych przygód, przez co musimy tam wrócić parę razy, by naprawdę je poznać). Tak więc mamy dwa miasta w zasięgu ręki, podczas gdy na zachodzie pozostaje jedynie Chania.
Co do miast, Rethymno moim zdaniem ma ciekawszą starą część, mniej tłumną gdy postanowimy celowo zgubić się w wąskich uliczkach i ogólnie jest to piękniejsze miasto. Można się tu wałęsać dłużej niż w Chani i jest więcej rzeczy do zobaczenia. A w bliskim sąsiedztwie jest tzw. (przeze mnie ;)) mała Chania, czyli Heraklion- nowoczesne, tętniące życiem miasto dla młodych, żądnych zabawy po późne godziny wieczorne
(choć i w Chani, w starym mieście, znajdą oni trochę rozrywek, jednak po jednym dniu wałęsania się ulicami centrum znają je już na wylot, podczas gdy w Rethymnie czujemy, że to miasto ma duszę… jakby samo było miłośnikiem wielkich, niezapomnianych przygód, przez co musimy tam wrócić parę razy, by naprawdę je poznać). Tak więc mamy dwa miasta w zasięgu ręki, podczas gdy na zachodzie pozostaje jedynie Chania.
Jeśli
chodzi o samą wyspę, to nie ma na niej żadnych specjalnych wyrobów, które można
by zawieźć do domu jako pamiątki. Tak jak Rodos celuje w produkcji (najpyszniejszego
jaki jadłam) miodu sosnowego, Samos ma najsłodsze winogrona, a do tego cała
wyspa usiana jest granatami (i ciekawymi plażami), a na Korfu możecie do
upadłego pić słodką nalewkę z kumkwatu, tak z Krety możemy przywieźć jedynie
mydełka z oliwek i oliwę, które dostaniecie właściwie na każdej greckiej
wyspie.
Podsumowując,
Na Kretę można wracać co roku z powodu jej wielkości, ale nieważne na którą
część wyspy pojedziecie, wszędzie będziecie się czuli podobnie, bo brak jest
tam bogactwa kolorów i smaków, jakie znajdziecie na Lanzarote czy pozostałych
greckich wyspach. Czyli niby wszystko co do szczęścia potrzebne (słońce, plaże,
widoki) macie tam pod ręką, a jednak czegoś będzie Wam brakować. Poczucia
spełnienia, przygody, energii, nie wiem. Jedyne co tam na pewno znajdziecie,
będzie wspaniała, poprzerywana dźwiękiem kozich dzwonków, cisza o zmierzchu i
po zmroku.
W niej możecie się zatopić codziennie, wystarczy wyjść na rogatki miasta, w którym mieszkacie. Polecam to zrobić, ponieważ uczucie spokoju i celowości życia, jaki Was wówczas ogarnie, jest niespotykany nigdzie indziej. Ja w każdym razie znalazłam go tylko tu. Tylko Kreta jest na tyle rozległa, aby odnaleźć samotnię, którą każdy z nas czasem potrzebuje, bo tylko tam zaraz za miastem zaczynają się góry i wzgórza i sielankowe wiejskie życie, które każdy z nas,
mieszczuchów, wyobraża sobie przez lektury czytane kiedyś w dzieciństwie. Dla tego uczucia warto Kretę odwiedzać raz na jakiś czas. A resztę czasu poświęcić na inne wyspy greckie lub piękną, majestatyczną i niepowtarzalną hiszpańską Lanzarote. I taka jest puenta tego mini podsumowania, którego nie miało być, a które powstało w wyniku magii chwili : )
W niej możecie się zatopić codziennie, wystarczy wyjść na rogatki miasta, w którym mieszkacie. Polecam to zrobić, ponieważ uczucie spokoju i celowości życia, jaki Was wówczas ogarnie, jest niespotykany nigdzie indziej. Ja w każdym razie znalazłam go tylko tu. Tylko Kreta jest na tyle rozległa, aby odnaleźć samotnię, którą każdy z nas czasem potrzebuje, bo tylko tam zaraz za miastem zaczynają się góry i wzgórza i sielankowe wiejskie życie, które każdy z nas,
mieszczuchów, wyobraża sobie przez lektury czytane kiedyś w dzieciństwie. Dla tego uczucia warto Kretę odwiedzać raz na jakiś czas. A resztę czasu poświęcić na inne wyspy greckie lub piękną, majestatyczną i niepowtarzalną hiszpańską Lanzarote. I taka jest puenta tego mini podsumowania, którego nie miało być, a które powstało w wyniku magii chwili : )