Mieliśmy wielką chrapkę na drogę
wysokoalpejską Grossglockner, ale przerażała nas odległość od Wiednia, tym
bardziej, że następnego dnia wracaliśmy do Polski, również samochodem. Dlatego
udaliśmy się początkowo w inne okolice górskie, z zamiarem obejrzenia niższych
masywów, jednak to co widzieliśmy po drodze zachęciło nas, aby powrócić do
pierwotnego planu. Owszem, zielone łąki z żółtymi kwiatkami i górskimi chatami
też były piękne, ale dotarło do nas w końcu, że być tak blisko Alp i ich nie
zobaczyć z bliska byłoby przestępstwem. Dlatego po godzinie zawróciliśmy i nie
bacząc na niepogodę i setki kilometrów przed nami ruszyliśmy na Hochalpenstrasse.
|
Katedra św. Szczepana |
Wiedeń
|
Najbardziej urokliwa ulica nad kanałem dunajskim przyciąga wieczorem rzesze młodzieży, piknikującej do nocy i tworzącej atmosferę miejsca. |
Jeśli mam porównać Pragę i
Wiedeń, to Praga skojarzyła mi się z Warszawą, którą odwiedzam raz w roku, Wiedeń
z Nowym Jorkiem, który znam tylko z filmów i zdjęć. W Pradze było spokojnie i
tak jakoś polsko i swojsko, natomiast Wiedeń tętnił życiem i był taki inny, od
razu czuło się, że jest się w obcym kraju i „oddycha się” obcą kulturą. Kiedy
pierwszy raz odwiedziłam Warszawę, wiele lat temu, pomyślałam: „Wow, to jest
niesamowite!” Przytłoczyła mnie ilość ludzi, wysokich budynków, zawiłych ulic,
tempo miasta. Nadal uważam, że Warszawa jest fajna. Jest co zwiedzać, jest co
robić, zwłaszcza z nową odsłoną Wisły i powrotem życia nad jej brzegi.
Jednak po
tym, jak człowiek zwiedza świat, jego horyzonty się poszerzają, a to co znał do
tej pory, kurczy się. Dlatego teraz widzę Warszawę innymi oczami. Widzę ją jako
fajne miejsce na krótki turystyczny wypad „dla człowieka z prowincji” ale też
ciężkie miejsce do życia, gdzie większość wolnego czasu traci się na
dojeżdżanie, jak w tych zadaniach matematycznych, gdzie należy obliczyć
szybkość poruszania się przedmiotów z punktu A do punktu B. Tylko w
przeciwieństwie do tych zadań, życie w Warszawie jest z góry naznaczone zbyt
wolną prędkością przemieszczania się przez zakorkowane ulice i dalekie
odległości. Dlatego potrafię ją docenić wyłącznie jako docelowe miejsce
miejskich weekendowych wypadów. Bo mimo całej swojej bogatej oferty rozrywki
uważam, że po pracy, po przedarciu się przez korki do domu, nie ma już sił ani
czasu wolnego, aby korzystać z tych rozrywek, jeśli ma się wiek 30+. W Wiedniu
nie miałam tego odczucia. Może dlatego, że nie korzystałam z transportu
publicznego. Mimo to bardzo się tam zrelaksowałam i nie czułam się zmęczona
życiem ani odrobinę. I czuję, że było by tak nawet, gdybym musiała korzystać z
autobusów, tramwajów i innych środków transportu.
|
Wszędzie dookoła można zobaczyć bardzo ciekawe i kolorowe murale, będące częścią tego miejsca, tak jak i poprzyczepiane do balustrad rowery. |
Praga skojarzyła mi się z
Warszawą z jednego powodu- ze względu na jej wielkość. Co do rozrywek to
niewiele mogę powiedzieć, gdyż z nich nie korzystałam. Miałam tylko dwa
niepełne dni na zwiedzanie i to zajęło mi większość czasu. Z tych dwóch dni
zapamiętałam dwie rzeczy: Praga jest rozległa i trzeba wygodnych butów i sporo
czasu aby zwiedzić wszystko, co godne uwagi. Druga rzecz to uciążliwość
podróżowania z powodu braku bezpłatnych parkingów. Jest też trzecia rzecz, jaka
rzuciła mi się w oczy- mianowicie zatarta granica między naszymi krajami. Język
jest inny, budownictwo na Starym Mieście zapewne też (jestem laikiem w tych
sprawach), jednak gdyby nie tabliczka określająca koniec polskiej granicy, nie
zauważyłabym tego, że ją przekroczyłam, tak niewiele zmieniło się otoczenie.
Jest to tak samo kraj rolniczy i ludzie żyją w podobnych bloczyskach, mają
podobne parki i takie same postkomunistyczne, niezrozumiałe rzeźby. Wprawdzie
bloki są trochę inne, są tarasy i pozamykane szybami balkony, ale gdy zgubimy
się na jakimś przypadkowym osiedlu z dala od centrum, mamy wrażenie, że wciąż
jesteśmy w Polsce.
|
Wiedeńska Opera Państwowa przy bulwarze Ringstrasse- bogato zdobiona i piękna, dozwolone robienie zdjęć ale należy zachowywać się cicho i z godnością, albo usłyszymy surowe "shhhhh" od bileterek. |
Gdy zaś przekroczyłam granicę Austrii, coś się
zmieniło. Pola stały się zieleńsze, niczym z krainy Milki, budownictwo
bogatsze, różnorodniejsze, inne. Myślę, że sąsiedztwo Alp również dodało uroku
temu krajowi. Wjeżdżając do Austrii od razu widać, że wkracza się w strefę
zachodu, zostawiając cały syf wschodu za sobą. Jest to kraj bogatszy i ma swój
charakter, nie zniewolony przez macki komunizmu. Dopiero tam naprawdę poczułam,
że jestem za granicą. A kiedy dojechaliśmy do Starego Miasta w Wiedniu i
wyszliśmy z podziemnego parkingu pod Operą Wiedeńską, prosto w ramiona
panującego tam ruchu, miałam wrażenie, że znalazłam się w jakiejś reklamie i w
magiczny sposób przeniosłam się do
Nowego Jorku lub innego pulsującego życiem miasta. Warszawa i jej atrakcje
zmalały jak Guliwer, stały się zwykłe i szare jak Kopciuszek.
|
Centrum Wiednia |
Ale wracając do początku. Co było
najbardziej męczące w Pradze to niemożność znalezienia hotelu z parkingiem
bezpłatnym. Trzeba się liczyć z wydaniem dodatkowej ilości pieniędzy na
parkingi do wynajęcia na doby lub parkometry. Jednak żeby nie było tak prosto
należy się najpierw zapoznać z zasadami parkowania w Pradze i pilnować się, aby
czasem nie zaparkować na strefie przeznaczonej wyłącznie dla rezydentów (strefa
niebieska).
Do tego dochodzi nie do końca uregulowana sprawa wjazdu do centrum
Pragi bez odpowiedniej nalepki ekologicznej. Wszyscy mieszkańcy Pragi mają ją
przyklejoną we właściwym kolorze ze względu na parametry silników ich
samochodów, natomiast wydawały się one niedostępne dla turystów. Na stronie
internetowej zaś trudno było doszukać się informacji, czy faktycznie zostały
one już wprowadzone jako obowiązkowe dla wszystkich pragnących zwiedzić Pragę
samochodem, czy też jest to dopiero projekt. Jedno i drugie sprowadzało się i
tak do jednego: do braku dostępności tych nalepek i ogólnej dezinformacji.
Wynikiem tego były nasze piesze wędrówki po ulicach Starego Miasta i wybór
parku poza centrum na cel zwiedzania w dniu drugim.
|
Gucci- najnowsza wystawa :) W Wiedniu można naprawdę solidnie się rozeznać w panujących trendach ze względu na skupisko sklepów najsłynniejszych domów mody. |
Park Schönbrunn
|
Palmiarnia |
Ten drugi dzień jeszcze dosadniej
uświadomił mi bliskość kulturową naszych krajów. Bo gdy udaliśmy się autem poza
ścisłe centrum Pragi i zaparkowaliśmy (wreszcie za darmo, bez oznaczeń o
strefach) pod jednym z wielu bloków mieszkalnych, miałam nieodparte wrażenie,
że jestem w Polsce, a nawet w moim mieście rodzinnym. Te same autobusy (tylko
jeżdżące po polskich ulicach 15 lat temu), te same dziesięciopiętrowe bloki, te
same ulice, parkingi i te same parki. Zatem dla tych, którzy chcą poczuć się
jak za granicą zalecam poruszanie się po Centrum i jak najbliżej niego.
Wprawdzie spędziliśmy uroczy dzień w parku, spacerując wzdłuż rzeki, to jednak
miałam wrażenie, że spędzam niedzielę u mamy na obiedzie i właśnie wyszłam z
domu bez konkretnego celu, byle tylko nie siedzieć cały dzień przy stole i
telewizorze. Też znacie takie nudne niedzielne popołudnia? Koszmar, prawda?
|
Rozległy park, kryjący Pałac Schönbrunn i najstarszy ogród zoologiczny na świecie: Tiergarten Schönbrunn. |
Pierwszy dzień minął nam głównie
na zwiedzaniu okolic naszego hotelu i na podróży do Mostu Karola, najbardziej
znanej miejscówki turystycznej Pragi. Było bardzo miło, zleciał cały dzień,
wróciliśmy zmęczeni, a na drugi dzień wybraliśmy sobie park, o którym
wspomniałam wcześniej, żeby nie chodzić znowu po tych samych okolicach. W
drodze powrotnej z Mostu Karola dnia pierwszego zwiedziliśmy mniej znane
uliczki centrum, przez co myślę, że mam całkiem niezłe rozeznanie w tym, jak wygląda
Praga za dnia i w nocy.
|
Dawna barokowa rezydencja Habsburgów- Pałac Schönbrunn |
|
Przepiękny widok na Pałac z panoramą wiedeńską w gratisie. Wystarczy się wspiąć na wzgórze znajdujące się za Fontanną Neptuna w ogrodzie francuskim |
Liznęłam też trochę kultury i spodobały mi się trzy
rzeczy: przepiękny i melancholijny cmentarz Olszański, niedaleko którego
mieszkaliśmy (pilnujcie godzin odwiedzin, żeby nikt Was
nie zamknął wewnątrz; cmentarz jest tak rozległy, że łatwo pominąć nieuważnych
zwiedzających) budynki mieszkalne w centrum i okolicach z dużymi balkonami oraz
kultura picia wieczorami po pracy, w parkach na trawie i w pubach. Nie było
krzyków, łażenia w grupkach pijackich i zaczepiania przechodniów, zataczania
się i sikania pod drzewami. No dobra, to ostatnie było, ale to zapewne z braku
przenośnych toalet publicznych plus. Do tego trzeba doliczyć jednego
zataczającego się młodzieńca i to wszystko. Najważniejsze, że człowiek czuł się
bezpiecznym nawet o północy w miejskim parku. Wprawdzie czytałam, że w Pradze
Wasz samochód potrafi rozpłynąć się w nicości ale na szczęście nie mogę
potwierdzić tych rewelacji. Co do sposobu prowadzenia aut, Czesi są podobnie
agresywni co my. Widzicie? Kolejne podobieństwo! I jak tu nie lubić Czech?
|
Fontanna Neptuna, idealne miejsce do selfie- oblegana przez tłumy z całego świata, robiąca spore wrażenie |
Tak jak w Pradze podobały mi się
pewne aspekty życia, tak we Wiedniu podobało mi się wszystko. Możliwość wjechania
do centrum bez nalepki ekologicznej, płatne parkingi bez stref i bezpłatne
publiczne parkingi pod hotelami, możliwość płacenia w przyjaznej walucie euro
bez konieczności przeliczania na tysiące, jak to jest w przypadku koron i bez
potrzeby pilnowania się, aby nie została nam w kieszeni ani jedna moneta euro,
bo mogłam nią płacić w wielu krajach, natomiast koroną tylko w Czechach.
Urzekło mnie życie nocne i kultura młodzieży, która potrafiła pić nad rzeką bez
urządzania awantur i bez zaczepiania przechodniów. Aż sama miałam ochotę
przysiąść się do jakiejś grupki i wysączyć z nimi wino z kieliszka, spędzając
czas na kulturalnej rozmowie. Zakochałam się w ruchliwym Wiedniu na zabój i
poczułam, że mogłabym tam żyć, mimo że Warszawa mnie odrzucała, a Wiedeń
przecież jest większy i ruchliwszy niż nasza stolica.
|
Aż dziw, że udało się zrobić to zdjęcie bez tłumu turystów przed obiektywem. Dodatkową atrakcją prócz pałacu, parku i fontanny są zadbane dorożki, z pięknie prezentującymi się końmi i woźnicami w zdobnych szatach, jeżdżące leniwie po ogrodach. |
Mimo to tam nie miałam
nic przeciwko tłumom przechadzającym się po uliczkach Starego Miasta, bawiły
mnie skupiska sklepów z najdroższych domów mody, patrzyłam z uśmiechem na
ustach na najnowsze modele zegarków Rolex, nie mogłam oderwać oczu od wystawy wiedeńskiej
manufaktury czekolady i muzeum czekolady. W Operze czułam się mała i nieważna,
a gdy z niej wyszłam w sam środek życia wiedeńskiego poczułam się
podekscytowana i to uczucie nie opuściło mnie do końca, do momentu gdy
zdecydowaliśmy się wrócić do domu. Ja, zmordowana ale szczęśliwa, zapragnęłam
tutaj wrócić. Mój maż podzielił moje zdanie. Obojgu nam Wiedeń przypadł bardzo
do gustu. I uznaliśmy, że moglibyśmy tam żyć. Natomiast w Warszawie nie. W czym
tkwiła różnica? Chyba w ogólnym pięknie tego miasta i lepszych rozwiązaniach
komunikacyjnych, ułatwiających przemieszczanie się, przez co wielkość miasta i
jego żywotność nie była problemem.
Jako rowerzystka bardzo
doceniałam możliwość bezpiecznego poruszania się po ulicach tym środkiem
komunikacji, tak prężna była sieć dróg rowerowych, biegnących praktycznie przez
całe miasto, łącznie z centrum. Do tego dochodziło respektowanie praw
rowerzystów przez pozostałych uczestników ruchu, coś, o czym w Polsce można
tylko śnić. Pewnie dlatego rowery są tak chętnie wybierane jako środek
lokomocji przez Wiedeńczyków. Jak tu się nie zakochać w takim mieście, w takim
kraju? Gdy dołożymy śliczne, klimatyczne uliczki z domkami jednorodzinnymi i
brakiem bloków wielopiętrowych, uzyskamy perfekcyjne miejsce do życia.
Wiedeń tętni życiem i to w
pozytywnym tego słowa znaczeniu. Po starówce przechadzają się turyści ze
wszystkich krajów, mając do dyspozycji mnogość sklepów i restauracji oraz
zabytków do fotografowania i filmowania. W Wiedniu czuje się atmosferę miasta,
które nigdy nie śpi i nie przestaje żyć, co przyciąga dosłownie wszystkich-
turystów pragnących zgiełku, tych potrzebujących spokoju i tych poszukujących
rozrywek wielkiego miasta. Wydaje mi się, że nie sposób nudzić się w tym
mieście możliwości, bez względu na charakter człowieka.
Ja nigdy nie przepadałam za
ruchliwymi miejscami, ale Wiedeń zaskoczył mnie pozytywnie. Nie męczył mnie
swoją ruchliwością, a wręcz zachęcał do życia na pełnych obrotach. Nigdy nie
byłam specjalnie towarzyska i jako introwertyk unikałam tłumów, a jednak nie
potrafiłam przestać zachwycać się klimatem panującym nad Dunajem, gdzie
wieczorami zbierała się młodzież z kocami i koszami piknikowymi, aby
porozmawiać przy winie i piwie do późnych godzin nocnych. Muzyka dobiegająca z
nadrzecznych barów i pubów oraz kojący szmer rozmów nadawały temu miejscu
niesamowitego uroku, podkreślanego przez grafiki na drugim brzegu rzeki. I
wierzcie mi, opróżnione butelki i śmieci nie walały się nigdzie!
Gdybyśmy potrzebowaliśmy
odpoczynku od zgiełku miasta (którego naprawdę się nie czuje, czuje się za to
ekscytację i nieograniczone możliwości w zasięgu ręki), mogliśmy udać się do
parku przy pałacu Schönbrunn. Wybraliśmy się tam drugiego dnia po przyjeździe
do Wiednia dlatego, że mieszkaliśmy w jego sąsiedztwie. Barokowy park był
piękny i bardzo rozległy, z Palmiarnią i zoo oraz wspaniałym Pałacem Schönbrunn,
na który nie można się napatrzeć, zwłaszcza z punktu widokowego ze wzgórza. Polecam
każdemu wspiąć się na to wzgórze i nacieszyć oczy panoramą Wiednia, a nawet
usiąść na trawie i zrelaksować się z wyśmienitym widokiem pod stopami. W tym
parku czujemy, że nigdzie się nam nie spieszy i mamy tyle czasu, ile
potrzebujemy, aby naładować życiowe baterie na cały rok.
Alpy
Mieliśmy wielką chrapkę na drogę
wysokoalpejską Grossglockner, ale przerażała nas odległość od Wiednia, tym
bardziej, że następnego dnia wracaliśmy do Polski, również samochodem. Dlatego
udaliśmy się początkowo w inne okolice górskie, z zamiarem obejrzenia niższych
masywów, jednak to co widzieliśmy po drodze zachęciło nas, aby powrócić do
pierwotnego planu. Owszem, zielone łąki z żółtymi kwiatkami i górskimi chatami
też były piękne, ale dotarło do nas w końcu, że być tak blisko Alp i ich nie
zobaczyć z bliska byłoby przestępstwem. Dlatego po godzinie zawróciliśmy i nie
bacząc na niepogodę i setki kilometrów przed nami ruszyliśmy na Hochalpenstrasse.
|
Urokliwe łąki z soczyście zieloną trawą to normalny widok w austriackich górach. |
|
Trudno było przestać trzaskać takie same fotki w drodze na Hochalpenstrasse – Grossglocknerstrasse |
Czy było warto pokonać 300
kilometrów tylko po to, aby przejechać się wśród masywów górskich i zwałów
śniegu za 28 euro w tę i z powrotem (wydaje mi się, że zapłaciliśmy odrobinę
mniej, gdyż jeden z odcinków trasy wciąż był zamknięty ze względu na śnieg-
trasa dopiero co została otwarta)? Jeśli kochacie góry i panoramy, zdecydowanie
tak. Po drodze mijaliśmy skocznie w Bischofshofen, dobrze mi
znane z czasów, gdy pasjonowałam się oglądaniem skoków narciarskich. Fajnie
było zobaczyć te skocznie na żywo.
|
Pierwszy widok po wjechaniu na trasę |
Co do samej trasy
przejazd nią jest fantastycznym przeżyciem. Zwały śniegu leżące przy drodze,
górskie szczyty gdzie nie spojrzeć, to uczucie, gdy wjeżdża się coraz wyżej, a
temperatura spada coraz bardziej. Żałowaliśmy tylko, że pogoda nam nie
dopisała. Z tego co widziałam, musi tam być naprawdę pięknie, gdy śnieg lśni w
pełnym słońcu. Jednak szczyty sięgające chmur i mgła okalająca zbocza również
zapierała dech w piersiach i nadawała mrocznego klimatu całemu miejscu. Jedynie
wyścigi aut sportowych, które się tam raz po raz odbywały, zakłócały nieco
nastrój i powagę miejsca. Kierowcy tych aut zupełnie nie potrafili docenić tego, gdzie się znajdują i jakie mają szczęście, że mogą obcować z naturą na tak bliskim poziomie. Z ich zachowania łatwo było wyczytać, że jedyne co ich interesuje to pomruk silnika, ich własny wygląd oraz prędkość i ścinanie dróg. Gdyby postawić ich za kierownicą Play Station- na pewno nie zauważyliby różnicy w otoczeniu.
|
Taka cisza i spokój możliwa do osiągnięcia tylko w Alpach, przed lub na początku rozpoczęcia sezonu. Czasem ciszę tę przerywały sznury sportowych samochodów ze szpanującymi, jednakowej maści kierowcami, w wynajętych sportowych brykach, pomykających po trasie w przyspieszonym tempie, ignorując całkowicie bezpieczeństwo innych, majestat miejsca i środowisko (mając za nic znaki informujące, aby wyłączać silnik auta, gdy z niego wysiadamy, aby kontemplować widoki) |
W drodze powrotnej
nie mogło zabraknąć zwiedzania miast. Padło na Salzburg, całkowicie
przypadkowo, bez żadnego planu, tylko dlatego, że znajdował się na naszej
trasie powrotnej. Nazwa była mi znana, ale nigdy jej jakoś specjalnie nie
łączyłam. Szczerze mówiąc nawet nie wiedziałam, w jakim kraju się znajduje, tak
daleko sięgała moja ignorancja jeśli chodzi o geografię. Jednak zauważyłam, że podróże
wiele uczą, także tych rzeczy, które uważaliśmy za wrzód na tyłku w szkole
podstawowej. Gdyby lekcje geografii były mniej sztywne niż gapienie się w pełne
faktów książki, a bardziej życiowe, znałabym mapę świata na pamięć.
|
Mini park zoologiczny, który możemy podziwiać tuż przed wjazdem na Hochalpenstrasse – Grossglocknerstrasse |
Gdy wjechaliśmy do miasta pogoda postanowiła
zrobić nam niespodziankę i zmieniła się radykalnie. Słońce wyszło zza chmur,
jakby bardzo chciało uwypuklić piękno tego miasta. Sztuczka się udała. Każde
miasto w promieniach słońca wygląda pięknie, a Salzburg i bez tego jest ładny i
ciekawy, toteż słońce dodało mu wyjątkowości, która i tak jest jego cechą
charakterystyczną. Barokowa architektura na Starym Mieście ciekawi i zadziwia
swoimi nieregularnymi kształtami, nierównymi oknami i wypukłymi ścianami
budynków, wąskie zaś uliczki odchodzące od głównych tras ciekawią i przyciągają
swoim magnetyzmem- nie sposób nie wejść do każdej z nich. Nigdy nie widziałam
tak „dziwnego” miasta jak Salzburg.
|
Punkt widokowy na wzniesieniu ze sklepem i restauracją. |
Jako, że nie mieliśmy dużo czasu,
wiele nie zwiedziliśmy. Przeszliśmy przez Starówkę, przeprawiliśmy się na drugi
brzeg rzeki Salzach i wspięliśmy się na wzgórze Festungsberg, gdzie mieściła
się twierdza Hohensalzburg. Do samej twierdzy nie weszliśmy, z braku gotówki i
czasu, ale mi wystarczył sam fakt, że byłam na górze, skąd rozpościerał się
widok na blaszane, lśniące w zachodzącym słońcu dachy miasta. Mojej wyobraźni
nie trzeba wiele. Ona nie potrzebuje pieniędzy ani rzeczy materialnych, bo w
zetknięciu z pięknem świata potrafi z niego wyciągnąć wszystko to, co w życiu
najważniejsze- samo istnienie. Bo w takim miejscu, spoglądając z góry na świat
i jego wspaniałość, człowiek naprawdę czuje, że żyje i że jego życie ma sens.
Czy potrzeba czegoś więcej?
Salzburg
jest piękny, urokliwy, jedyny w swoim rodzaju i jeśli jesteście w pobliżu i
macie na zbyciu parę godzin, zajrzyjcie do niego. Zachwyćcie się jego
architekturą, położeniem i widokami. I zapamiętajcie na zawsze. Bo jest co
zapamiętywać.
|
Punkty obserwacyjne wskazujące położenie najwyższych szczytów. Niestety niewiele było widać przez chmury zalegające na niebie. Koniecznie musimy tam wrócić w słoneczną pogodę! |
|
Ale i chmury mają swój urok... |
Jeśli
miałabym wybierać między Pragą a Wiedniem, zdecydowanie wygrałby Wiedeń, ze
względu na jego klimat, ruchliwość, architekturę, rozwiązania komunikacyjne,
miejsca do zobaczenia. Jeśli wybór ten miałby się ograniczyć do Salzburga i
Pragi, wybrałabym Pragę przez jej wielkość i ilość atrakcji miejskich. Jednak
to Salzburg mnie bardziej zachwycił swoim pięknem. Nie zwiedzałam okolic, nie
widziałam za wiele, tylko tyle ile można zobaczyć w ciągu dwóch, trzech godzin.
Mimo to domyślam się, że jest to miasto na dwa, góra trzy dni. Potem zabraknie
nam kilometrów do zwiedzania. Praga ma tego więcej do zaoferowania i tym
wygrywa. Ale gdy chcemy poczuć się jak za granicą, znacznie bardziej odczujemy
to pomiędzy starymi budynkami Salzburga, zachwycając się panoramą tego miasta
ze wzgórza Festungsberg.
|
Dolina kończąca trasę. |
Salzburg
Zdjęcia mówią same za siebie...
|
Stare miasto- znajduje się na liście światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO |
|
Dziwne, krzywe uliczki Salzburga |
|
warto zabłądzić w takich uliczkach, zwłaszcza tych, gdzie nie ma turystów |
|
oraz krzywe domki z nieregularnymi liniami, krzywymi oknami i nierównymi ścianami |
|
budynek wyrastający z drugiego to typowa architektura Salzburga |
|
Nieregularność Salzburga to jego największy urok. Wszystko wygląda tak, jakby budynki wyrastały obok siebie bez żadnego planu, przez co następne były wciskane na siłę między już istniejącymi, gdy brakowało miejsca na rozrastanie się miasta |
|
hotel ten powstał w średniowieczu! |
|
Barokową jednolitość spotykamy na całym Starym Mieście (oczywiście nie wiedziałabym, że to styl barokowy, gdyby nie podpowiedzi google ;)) |
|
Okna |
|
Urokliwa trasa wiodąca na górę Festungsberg, na którym mieści się twierdza Hohensalzburg. Z góry rozciąga się wspaniała panorama na dachy barokowego Starego Miasta |
|
Widok zapierający dech w piersiach |
|
Cały dzień w Alpach było pochmurnie, a gdy przybyliśmy do Salzburga słońce okazało swą dobroć i oświetliło panoramę łaskawymi promieniami, nadając zdjęciom niesamowity klimat. |
|
Te dachy. Mogłabym zrobić setki takich zdjęć, gdyby nie rozsądek mojego męża i zachodzące słońce, zwiastujące rychłe nadejście nocy. A przed nami jeszcze 300 km do domu |
|
Mimo pośpiechu udało mi się zrobić parę podobnych ujęć :) Czasem rozsądek mojego męża przegrywa z moim romantyzmem. Ale przyznajcie, że panorama na Stare Miasto i panorama na cały Salzburg i okolice to dwie różne sprawy...! |
|
Klasztor św. Piotra |
|
Urokliwe zejście ze wzgórza z drugiej strony (od strony kolejki) |
|
Ostatnie chwile w Salzburgu |
Jeśli
macie ochotę gdzieś pojechać, a nie wiecie gdzie, gorąco polecam Wam taki
eurotrip. Czechy i Austria są na tyle blisko, że nie warto się zastanawiać za
długo nad taką możliwością. Jeśli nie interesują Was te kraje, wybierzcie sobie
inne, sąsiadujące z Polską. Czas spędzony na podróżach to czas dobrze
zainwestowany, który wróci się z nawiązką i nigdy nie wiecie, w jaki sposób
zaważy na Waszym życiu. Warto podjąć to ryzyko i przekonać się samemu, jak
ważne są podróże dla naszego jestestwa. Jeśli Was jeszcze nie przekonałam,
zapraszam na mój kanał na YouTube. Już niedługo (mam nadzieję) pojawi się tam film
z Czech i Austrii. Będzie on mówił więcej niż słowa, a jednocześnie poprze
każde napisane tutaj zdanie. A tymczasem widzimy się w następnym odcinku „podróżuj
z lebuk” ;)
P.S. Wszystkie zdjęcia pochodzą z Austrii.