wtorek, 11 czerwca 2013

W poszukiwaniu szczęścia


Dzisiejszy post zacznę od pytania: czy macie taką rzecz lub rzeczy, które ratują Wasze poczucie humoru nawet w najtrudniejszej sytuacji? Czy macie coś, co daje Wam szczęście niezależnie od tego, jak jest źle? Ja mam coś takiego i dziś postanowiłam o tym napisać.

Tknęła mnie ta myśl na wczorajszej wycieczce. Był przepiękny, letni wieczór, zmierzch sprawił, że niebo mieniło się kolorami, które pozostawiły ginące promienie zachodzącego słońca, wokół unosił się zapach lata, który czuć najlepiej o zmierzchu, nade mną latały jerzyki, drąc się w niebogłosy, wiatr rozwiewał mi włosy, gdy pędziłam z górki, a na ustach wykwitł uśmiech szczęścia, który wydobyć ze mnie może tylko coś szczególnie bliskiego mojemu sercu. I właśnie wtedy pomyślałam, jak ważne są takie chwile zupełnego szczęścia dla mnie i dla stanu mojej duszy. Na to ogromne szczęście, jakie wtedy poczułam, składało się kilka czynników, a jeden z nich jest niezależny ode mnie i jest to po prostu lato, które uwielbiam. Ale inny z czynników, który to jest dla mnie najważniejszy, to mój rower. Może to zabawnie brzmi, ale taki już jest człowiek- pełnię szczęścia mogą mu dać drobnostki, które na pierwszy rzut oka mogą zdawać się śmieszne, ale niosą w sobie ważne przesłanie. Mianowicie takie, że należy cieszyć się drobnostkami, bo życie nam ich dostarcza pod dostatkiem, natomiast gdybyśmy uzależniali swoje szczęście od czegoś wielkiego, jakiejś wielkiej zmiany w swoim życiu, moglibyśmy się po prostu tego nie doczekać i żyć nieszczęśliwie, przymykając oczy na to, co jest w zasięgu naszej ręki.

Oczywiście to, co napisałam powyżej, nie jest szczytem filozoficznego myślenia i nie jestem geniuszem, który po raz pierwszy do tej myśli dotarł. Nie, ja nie sięgam po takie zaszczyty. Chciałam się tylko podzielić moim szczęściem z innymi, i tym, że jestem świadoma tego, iż jestem szczęśliwa.

Kiedy wczoraj pędziłam na rowerze, w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że się uśmiecham. Zatrzymałam tę chwile w umyśle i dostrzegłam, jak bardzo czuję się szczęśliwa. Zawsze umiałam dostrzegać piękno świata i z jego szarości i codzienności wydobywać najcudowniejsze chwile. Jednak kiedy jadę rowerem, takich wspaniałych momentów, które chciałabym zatrzymać na zawsze, widzę dokoła siebie całe mnóstwo. Nagle przestaję zwracać uwagę na brzydotę świata, negatywne myśli zostają w tyle, zostaję tylko ja, pęd i cały ten najwspanialszy, kolorowy świat wokół mnie.

Muszę to powiedzieć, mimo że dla niektórych moje wyznanie będzie śmieszne, ale ja po prostu kocham mój rower. Daje mi on wolność, jakiej potrzebuję i bez której się duszę. Męczę się w pomieszczeniach, natomiast naprawdę oddychać  zaczynam na świeżym powietrzu. Kiedy więc mogę się wyrwać z biura, z mieszkania, z jakiegokolwiek innego pomieszczenia, jestem najszczęśliwszą osobą pod słońcem. Przeszkadza mi jednak miasto, jego hałas, pęd ku czemuś, czego nie potrafię zrozumieć. Nie lubię jeździć autobusami, bo mam wrażenie, że życie ucieka mi wraz z przejechanymi kilometrami. Wewnątrz autobusu nie czuję życia, nie czuję chłodu wiatru, nie czuję ciepłych promieni słonecznych na twarzy, nie słyszę ptaków, szumu drzew, ciszy świata. A kiedy wsiadam na rower, życie jest wokół mnie i nic mnie nie omija. Czuję się naprawdę wolna. Mogę jechać, gdzie chcę i przeżywać. Mogę uciec z szarego i hałaśliwego miasta i pojechać tam, gdzie będę słychać świergot skowronka, gdzie będę czuć zapach trawy i zbóż, gdzie będę mogła dotknąć zboża, popatrzeć na maki i chabry, gdzie będę mogła wdychać świeże powietrze wiejskie, tak charakterystyczne i tak utęsknione.

A kiedy nareszcie mogę oddychać wśród tych wszystkich wspaniałości świata, zapominam o wszystkich kłopotach. Zapominam o tym, że nie mam pieniędzy, że w pracy nic mnie nie czeka dobrego, że kręgosłup codziennie daje się we znaki. Przestaję myśleć o kłótniach, o ciągłej walce o przetrwanie i wszystko co złe, przestaje się dla mnie liczyć. I za to właśnie kocham mój rower. Za to poczucie spełnienia, zapomnienia się w świecie, za odnajdywanie w sobie tego, co dobre i przede wszystkim za poczucie wolności. Znikają wszystkie życiowe ciężary, znikają mury i granice i mogę być wszędzie tam, gdzie chce, dzięki wyobraźni oraz możliwościach mojego roweru. Uwielbiam go za to, że w każdej chwili może mnie zawieźć na wieś, lub w inne piękne miejsce, którego akurat potrzebuję. A kiedy muszę przejechać przez duszne miasto, wystarczy, że włączę muzykę na mp3 i przyspieszę, a już jestem w zupełnie innym świecie, gdzie nawet mijające samochody stają się czymś zaczarowanym i wywołującym uśmiech.

Gdy potrzebuję chwili wyciszenia, zawsze wsiadam na rower, zabieram ze sobą książkę, koce i prowiant i jadę tam, gdzie woła mnie moje serce. Czasem jest to jakaś polana przy rzece, gdzie mogę poczytać książkę i posłuchać brzęczenia owadów, innym razem jest to wieś, gdzie mogę nacieszyć oczy makami i innymi oznakami lata, gdzie mogę spojrzeć w górę i liczyć chmury na niebie lub szukać skowronka, podążając za jego nieustannym świergotem. Ja do życia potrzebuję poczucia wolności, słońca, ptaków, nieba, zapachów ziemi, a to wszystko daje mi mój kochany rower.

Znalazłabym jeszcze dużo rzeczy, które dają mi szczęście (jak choćby ukochane filmy, ulubiona muzyka, książki), jednak rower jest z nich wszystkich najważniejszy. Gdy jeżdżę, zaczynam dostrzegać to, co na co dzień umyka mi z powodu tego dziwnego, niezrozumiałego pośpiechu, któremu ulegam jak wszyscy ludzie dookoła mnie. A kiedy wskakuje na rower i pędzę na złamanie karku, świat paradoksalnie zwalnia swoje obroty, aż wreszcie i ja zwalniam, zsiadam z roweru i prowadząc go wolno obok siebie, rozglądam się wokół, wzdychając ze szczęścia i sama się śmiejąc ze swojego zachowania.

A czy Wy też macie swoje własne drzwi do szczęścia? Czy uchylicie je przede mną, abym mogła choć przez chwilę zajrzeć do Waszego świata? Czy tez czasami łapiecie się na uczuciu bezgranicznego szczęścia, niby bez powodu dla świata, a z jakiegoś ważnego powodu dla Was? Czy też po prostu ja jestem jakaś dziwna? :)

A oto, co staje się moim udziałem, dzięki rowerowi...









2 komentarze:

Kania pisze...

Znam podobne odczucia do Twoich. Miałam je, gdy jeździłam na motocyklu. Dlatego teraz zazdroszczę Ci tego:) Fajnie, że masz czas na taki relaks:)
Ps.: fajne zdjęcia:)

Gone_With_The_Books pisze...

Ach, że też musiałaś pozbyć się swojego motorku! I jak Ty teraz znajdziesz szczęście?

P.S. Dziękuję ;)